-21...- padła odpowiedź Shine’a na moje pytanie o jego wiek.
Noż ślicznie, to się wygłupiłam... Poczułam, że na moje policzki wpływa mocny
rumieniec. Zwróciłam się dość niechętnie do tej smarkuli, którą przyciągnął tu
Shine.- Słuchaj, dziecinko... Ja nie mam rodziny. Stworzenia mojego pokroju
zabijają swoją rodzinę, gdy ta nie jest im potrzebna. Ja się usamodzielniłam
bardzo szybko.- prychnęłam, ze złośliwym uśmieszkiem. Oczywiście kłamałam, może
poza faktem, że nie miałam rodziny.
-A wiesz co mnie to obchodzi?- odparła obojętnie dziewczyna.
No no, czyżby ktoś tu udawał, że ma kompletnie wyjebane na świat? Zachichotałam
cicho.
-Zapewne tyle, co mnie...- powiedziałam z satysfakcją w
głosie.- Tylko widzisz, jest jeden problem... On... - wskazałam na Shine'a.-
...może mi się przydać. Dzieci nie trawię w ogóle, a zabijanie to dla
mnie chleb powszedni. Teraz rozumiesz, dziecinko?- spytałam rzeczowo. Święta
prawda, dzieci jedynie co umieją, to wkurwiać. A z tą dziewuchą to się nie
dogadam w ogóle, byłam o to dziwnie spokojna.
-A rozumiesz, że gdyby on mnie nie zaprosił nie
przyszłabym?- uśmiechnęła się do mnie słodziutko. Fuj.- Jeśli chcesz jego
musisz znieść i mnie.- wyjaśniła niewinnie, choć z widoczną satysfakcją. Zaraz
zaraz, kto powiedział, że ja w ogóle go zamierzam znosić? No chyba ja tu o
czymś nie wiem. Poczułam na plecach wzrok chłopaka.
-Dziecko może mieć jakąś przydatną umiejętność, pomyśl i w
ten sposób.- czy mi się wydaje, czy on zamierza wrobić mnie w opiekę nad
smarkulą? Niedoczekanie.
-Nie trawię dzieci, pracuję sama, guzik mnie obchodzi, że ją
zaprosiłeś.- powiedziałam krótko.- Mnie to zwisa. Jak mnie za mocno wkurzy, to
jej gardziołko poderżnę i będzie spokój.- wzruszyła ramionami. Jakby mi mało
było tego, że na chama wpakowali mi się do pokoju i najwyraźniej zamierzali tu
zostać.
-Tak, pracujesz sama, tak, tak.- mruknął Shine, najwyraźniej
mnie przedrzeźniając. Skurwysyn. Ale chyba za to właśnie go polubię.- Nie tykaj
jej.- kącik ust chłopaka uniósł się w górę, nie wiem tylko, czy był to uśmiech
czy raczej groźba, a Shine poszedł do mojej niewielkiej, hotelowej kuchni.
-Bo co mi zrobisz, co?- prychnęłam, kręcąc głową i uwaliłam
się na fotelu. Wreszcie sobie spokojnie odpocznę...- Zresztą niby dlaczego ja
się mam was pytać o zdanie...- no i to jest ten problem.
Jestem agentką rządową, a do tego mutantem... Wróć. Dla
rządu jedynie „pracuję”, czyli z własnej woli wykonuję za nich brudną robotę, a
wszystko to wiąże się z moją jakże piękną przeszłością. O której lepiej nie
mówić. Bycie „mutantem” też nie jest do końca prawdą. Po prostu zostałam
poddana pewnego rodzaju eksperymentom genetycznym oraz chemicznym, zyskując
przez to wiele dziwnych umiejętności. Na przykład mój wzrok. Nie jestem ślepa,
chociaż Shine zdaje się, że próbował to udowodnić... Tak dokładniej to po
prostu moje oczy są aż za mocno wyczulone na promienie świetlne, więc światło
dzienne zwyczajnie mnie razi. Światło odbite przez księżyc czasami też... Ale
to już zależy. Im ciemniej, tym lepiej widzę. Wiem, porąbane to, ale tak jest.
Ogólnie jestem stworzeniem nocnym. Reszty zdolności na razie wolę nie
ujawniać... Wszakże po co od razu ujawniać wszelkie atuty? Shine tym czasem
napił się czegoś w kuchni, sądząc po dźwiękach, wody i wrócił do głównego
pokoju. Bezceremonialnie rozwalił się na kanapie. Smarkula natomiast usiadła na
łóżku (Wrrrrr...) a walizkę postawiła obok niego, wsłuchując się przez
chwilę w naszą rozmowę. No i oczywiście musiała się wtrącić.
-Bo go podobno potrzebujesz. On chce, żebym żyła, więc powinnaś się z tym
liczyć. Wypadałoby przynajmniej.- stwierdziła trzeźwo. Miałam ochotę jej
wytknąć, żeby się nie pchała z nosem w rozmowy dorosłych, ale zrezygnowałam.
Jedynie popukałam się w czoło.
-Ja go potrzebuję? Powiedziałam, że ewentualnie może się
przydać.- powiedziałam ciut ironicznie. Wszystkie dzieci tak przekręcają słowa
czy tylko ona?
-Nie przyda się jeśli odejdzie, bo coś zrobisz.- i co z
tego? Dam sobie radę bez niego, jak nie on, to kto inny.... Zresztą, po kie
licho w ogóle mi pomoc?
-A phi.- skwitowałam ironicznie.- Nie to nie, znajdę kogo
innego.- dziewczyna jedynie wzruszyła ramionami.- Jeden człowiek wte czy wewte,
nie robi najmniejszej różnicy.- dodałam z namysłem. Mnie ludzi, mniej łowców,
więcej spokoju... To chyba jasne, nieprawdaż?
Shine przewrócił jedynie oczami i uśmiechnął się do
smarkuli.
-Co wzięłaś z domu? Zależy jaki człowiek, czasami robi
różnicę...- odpowiedział i na moją opinię. W odpowiedzi jedynie wzruszyłam
ramionami.
-Podstawowe rzeczy, parę ubrań...- odmruknęła blondynka.
W tym samym momencie zadzwonił mój telefon. Zaskoczyło mnie
to, generalnie nikt do mnie nie dzwonił, o ile nie miał DOBREGO powodu. Numer
tradycyjnie zastrzeżony, więc rzecz jasna odebrałam.
-Halo?- zapytałam, dosyć podejrzliwie. Po następnych słowach
rozpoznałam Shena, gościa, który przekazywał mi zlecenia i tak dalej.
-Shadow, słuchaj, są problemy, dużo ich zresztą, zostań,
gdzie jesteś, nie powinnaś wracać.- powiedział wprost. Właśnie, Shadow... To
imię, którym posługuję się na co dzień, imię nadane mi ze względu na mój jakże piękny,
nocny tryb życia.
-Shen, co się dzieje?- spytałam niepewnie i ostrożnie. Jak
dotąd jeszcze nigdy nie miał takiego głosu... Takiego niepewnego i
przestraszonego.
-To nie jest rozmowa na telefon!
-Shen...
-Słuchaj, wolisz nie wiedzieć, co się dzieje, tu jest
piekło.... Zabronili nam mówić...- w jego głosie brzmiała panika. Trzeba go
uspokoić...
-Shen.
-Nie dość, że zakazali nam mówić, to na dobitkę nic nam nie
powiedzieli, nikt nic nie wie, a wokoło mnóstwo jakichś mutantów...- jęczał.
-SHEN!- huknęłam... no prawie huknęłam. Bynajmniej dość
porządnie podniosłam głos, co go otrzeźwiło.
-T-tak?- zapytał cicho i niepewnie. No, już z nim lepiej.
-Nie pytam, co się dzieje, chociaż generalnie powinnam, ale
mi to zwisa... I tak niezbyt chcę wracać. Shen, słuchaj, co dokładnie stało się
w tamtych laborach? 6 lat temu, na starym mieście... Muszę to wiedzieć.-
wracanie myślami do tamtych dni naprawdę nie było przyjemne... Ale musiałam.
Facet, którego zastrzeliłam... Ja go znałam. Na szczęście on nie poznał mnie.
-Jak to co?- zaskoczyłam go tym pytaniem, nie spodziewał się
go.
-Normalnie. Ale nie chodzi mi o oficjalną wersję, bo jak
wyglądają oficjalne wersje, to obydwoje wiemy.- powiedziałam rzeczowo. Chłopak
wyraźnie się zmieszał.
-Shadow... Rin, czemu pytasz?- w jego głosie brzmiała
niepewność i coś jakby... strach? Czyli coś było nie tak. Jeszcze co do mojego
imienia... Nazywam się Hattori Rina, ale oficjalnie nie mam nazwiska, a moje
imię skracają wszyscy do Rin. Wszyscy ci, którzy nie nazywają mnie Shadow, rzecz
jasna. Ale pomińmy to, w tej chwili są ważniejsze sprawy niż to, kim (a raczej
czym) jestem i jak się nazywam.
-Słuchaj... Ja mam dobrą pamięć. I zbyt dobrze wiem, do kogo
strzelam.- powiedziałam wprost. Ciche przekleństwo po drugiej stronie słuchawki
powiedziało mi, że moje podejrzenia były słuszne.
-Okey, okey.- zdenerwował się, tylko czym?- Wedle oficjalnej
wersji przeżyliście jedynie ty, Rudy i Diego. Faktycznie przeżyli wszyscy, za
wyjątkiem może kilku osób, które nie miały ochoty współpracować. Nikt nie miał
się o tym nigdy dowiedzieć, gości, naukowców, kupiła jakaś korporacja za
ciężkie pieniądze, nasi mieli to tak tylko obserwować kątem oka. A wiesz, jak
to wygląda... Po jakimś czasie naukowcy i cała tamtejsza ekipa się rozpłynęła,
niczym kamfora. Nigdy ich nie znaleziono.- westchnął.- Rin, czemu pytasz?
-Ten facet... To był ochroniarz z naszych laborów, na Starym
Mieście. Całkiem spoko facet z niego był... A teraz pracował dla tutejszego,
nowo powstałego ośrodka badawczego. Garniturek i te sprawy... Dlatego musiałam
wiedzieć.- powiedziałam cicho.- Strzeliłam mu w łeb po to, żeby mnie nie
rozpoznał, te cholerne tęczówki są zbyt charakterystyczne.- skrzywiłam się. Od
dawna trułam szefostwu, żeby mi dali soczewki przyciemniające, ale gdzie tam. W
dupie to mieli. Eh.
-Niedobrze... Mogli mieć kamery, nie wiadomo, co tam się
dzieje... A chrzanić naszych, wracaj tutaj i będziemy kombinować.- powiedział
rzeczowo. Zamyśliłam się przez chwilę. Przed oczami stanęło mi, co się działo w
tych „Ośrodkach badawczych”...
-Nie.- powiedziałam dobitnie.- Zostaje tutaj tak długo, jak
będzie to konieczne, aby to wszystko wyjaśnić. Pamiętasz nasze „zasady”,
prawda?
-Tia....
-No właśnie. Zostaję. Wyślij mi trochę gotówki na konto, w
razie pytań czy niejasności będę dzwonić.- powiedziałam wprost i zanim Shen
zdołał cokolwiek powiedzieć, wyłączyłam się.
Spojrzałam na dwóch nieproszonych gości w pokoju hotelowym,
który zajmowałam. Shine z uniesioną brwią przysłuchiwał się temu, co mówiłam, a
gdy na niego spojrzałam, wyszczerzył się. Pięknie, sypnęło się, że wiem i to
całkiem sporo.
-Co wiesz o tych badaniach?- spytała dziewczyna, patrząc na
mnie.-Bo, że coś wiesz to nie ulega wątpliwości.- no raczej, że nie ulega. To
było tuszowane, ale większość agentów rządowych o tym wiedziało. Chociaż zwykle
znało tylko oficjalną wersję.
-A niby dlaczego mam wam cokolwiek mówić?- spytałam z
rozbawieniem w głosie, rozkładając się wygodnie na fotelu. Ani myślałam
cokolwiek im mówić... To nie byłoby zbyt mądre. Tak naprawdę przecież ja o nich
nic nie wiedziałam, cholera wie, co mogliby zrobić.
-Bo siedzimy w tym wszyscy?- odparła pytaniem na pytanie.
Prychnęłam pod nosem. Ależ mi powód...
-To nie jest powód.- stwierdziłam spokojnie. W zasadzie mało
było rzeczy, po których byłabym skłonna powiedzieć im, co wiem. Zresztą,
przecież Shine wyciągnął ode mnie, co wiem, więc po co te pytania? Eh. No okey,
nie powiedziałam mu nawet ¼ tego, co wiem, ale oni o tym nie wiedzą, a to plus
dla mnie.
-Według mnie jest wystarczający.- stwierdził chłopak
-Dla mnie nie.- oczy zaczynały mi już nieco łzawić, więc
ściągnęłam okulary i z krzywiąc się, przetarłam oczy. Słońce waliło światłem
koszmarnie. Miałam ochotę zasłonić kotary i pogrążyć pokój w egipskich wręcz
ciemnościach, ale to by było zbyt dziwne. Z powrotem nałożyłam okulary.
-Znając życie nie użyjesz empatii i nie postawisz się w
naszej sytuacji, co?- uśmiechnęłam się na to paskudnie.
-Nie mam czegoś takiego jak empatia czy ludzkie uczucia.-
powiedziałam słodkim głosem. W zestawieniu z moim Uśmiechem Firmowym nr 1
brzmiało to upiornie.
-Cholerna paskuda.- w odpowiedzi Shine wyszczerzył się jak
rasowy psychopata. Yatta, psychopata! Uwielbiam psychopatów!
Smarkatowate, wcale nie lepsze ode mnie, zawtórowało
Shine’owi.
-Potwór.- mruknęła. Roześmiałam się radośnie.
-Och dziękuję za komplementy, nie zasługuję na nie.-
zrobiłam niewinną minkę, udając zawstydzenie.
-Nie skomentuję tego.- mruknęła blondynka, patrząc na mnie z
czymś w rodzaju obrzydzenia.- Lecz do tej pory uważałam, że radość, złość i tak
dalej to jednak ludzkie uczucia. Nie powinnaś być obojętna jak takie zombie?
Nawet pasujesz...- ooooo, tego to mi jeszcze nikt nie powiedział. Poza tym ja
twierdzę, że złość, gniew, nienawiść, chęć zemsty, chęć zabójstwa potrafią czuć
nie tylko ludzie... A co do radości... Jak wielka różnica jest między nią a
czystą satysfakcją? Raczej niewielka.
-Ktoś ci każe komentować?- zaciekawiłam się żywo, a na
resztę się lekko skrzywiłam.- Ej, zombie, według wszelakich definicji, to
ożywiony trup bądź generalnie istota nieżywa ze zdolnością do wytwarzania
impulsów elektrycznych warunkujących poruszanie się i posiadające instynkt
nakierowany jedynie na pożywienie.- powiedziałam spokojnie.- A poza definicją
ogólnie można uznać, iż zombie to osoba imieniem Kyle.- znaczy drugi kumpel, z
którym w przeszłości łączyły mnie dość specyficzne relacje... Okey, okey,
przespałam się z nim. Obydwoje sądziliśmy, że za kilka godzin zginiemy, więc...
No jakoś tak wyszło, nieważne. Bynajmniej przeżyliśmy, zostaliśmy przyjaciółmi,
ale Kyle potem wyjechał z Japonii, ale powiedział, że jakby co zawsze mogę do
niego zadzwonić.
-Nawet pasuje ci to imię...- powiedział Shine. Że what
the fuck?
-Hmmm?- spojrzałam na niego pytająco, z brakiem zrozumienia
na twarzy.
-Nic, nic.- mruknął. Dopiero w tym momencie skojarzyłam
jedną rzecz...
-Właśnie, Kyle!- trzasnęłam się z rozmachem w łeb. Skleroza
nie boli...- Przecież on mieszka w Nowym Yorku!- gwałtownie zaczęłam szukać
numeru w książce telefonicznej błagając, aby okazał się poprawny. Dziewczyna
tym czasem zakryła usta dłońmi.
- Ja nie mogę...- a na moje ożywienie się zareagowała z
jeszcze większym obrzydzeniem.- Zombie w znajomych... Uroczo.
-To jest piękne, nie?- Shine wyglądał, jakby zaraz
miał ryknąć śmiechem
Olałam obydwojga, wybierając numer i błagając w myślach,
żeby odebrał. Hej, nie patrzcie na mnie... Kyle nie jest zombie i nigdy nim nie
był! Po prostu był ostoją spokoju, nic nigdy nie było w stanie wyprowadzić go z
równowagi, wszystko robił metodycznie, powoli i z uwagą. Nie trzeba było długo
czekać, żeby ktoś dał mu ksywkę Zombie i generalnie już tak zostało. Chociaż
biada temu, kto się tak do niego zwrócił, co jak co, ale Kyle potrafił robić
przerażające miny. Prawie wrzasnęłam z radości, gdy facet odebrał.
-Tak, słucham?
-Kyle?
-Rina?!- ucieszył się, słysząc mój głos. Zrobiło mi się
jakoś tak dziwnie w środku... Nigdy nikt nie cieszył się, słysząc mój głos...
Ale Kyle zawsze był inny.
-Ta jest.- wyszczerzyłam się, chociaż nie mógł tego
widzieć.- Słuchaj, ty dalej mieszkasz w Nowym Yorku?- spytałam ostrożnie.
-Taaaa, a co?- w jego głosie zabrzmiała lekka podejrzliwość.
No tak, Rina = kłopoty.
-Umm, a masz dostęp do sterylnych laborów?- zapytałam
spokojnie.
-Rin, moja droga, może najpierw, do czego ci to potrzebne, o
co chodzi?- spytał wprost.
-Leki mi się kończą. Mam 6 fiolek. Przy normalnym dawkowaniu
starczy na 2 dni, ale jak przetrzymam do 12 godzin, to i na 3 dni.
-Ach serum... Jasne. 2 dni powiadasz? Na jutro będziesz
miała.- zaproponował.
-Normalnie cię wyściskam.- odetchnęłam z ulgą. Bez serum długo
bym nie pożyła...
-Nie musisz.- zaśmiał się.- Wyślę ci jutro esa, gdzie masz
przyjść i o której, pasuje?
-Jasne, nie ma najmniejszego problemu. Dzięki, jesteś
wielki.- naprawdę byłam mu wdzięczna. Pożegnałam się z nim i rozłączyłam. No,
to problem pod tytułem serum zażegnany. Uuuuuf.
Smarkata ziewnęła, znudzona. A w nosie ją mam, nie jest mi
do niczego potrzebna. Zdawałam sobie sprawę z tego, że moje oczy błyszczą
niezdrowo, ale na szczęście miałam okulary. Są wkurzające, ale jak miło ratują
czasami tyłek... Shine wstał i podszedł do mnie. Oczy mu dziwnie błysły, na co
cała się spięłam. Nie ufałam mu, licho wie, co mu wpadnie do łba. Po chwili się
okazało, że mój instynkt jednak miał rację. Otóż chłopak podszedł, ugryzł mnie
w ramię (jego szczęście, że nie do krwi...) i wrócił na swoje miejsce.
Popatrzyłam na niego zaskoczona przez chwilę, potem spojrzałam na swoje ramię
zastanawiając się, czy to naprawdę się wydarzyło. Jednak zaczerwieniona skóra w
miejscu ugryzienia mówiła sama za siebie. Parsknęłam cichym śmiechem. Debil z
niego... Nie wpadło mu do głowy, że mogłam być wysmarowana trucizną? Sporo osób
tak robiło....
-Gratulacje.- powiedziałam życzliwie.- Wiesz, że mógłbyś być
trupem?- zaciekawiłam się. Trucizny na skórze działały jedynie w kontakcie z płynami
ustrojowymi... Czyli śliną, krwią i tak dalej.
-Dobrze smakujesz.- stwierdził z uśmiechem.- I nie
interesuje mnie to.- przewróciłam oczami. Idiota, przysięgam, idiota.
-Jesteś albo jakiś jebniętym wampirem...- w końcu nie ugryzł
do krwi.- albo jednym z demonicznej Triady, nic innego nie wchodzi w grę...-
skwitowałam. Innych stworów chętnych do gryzienia zbyt wiele nie było. Chociaż
tak szczerze mówiąc wolałam, żeby był jednak wampirem. Z demonami łączyła mnie
niezbyt przyjemna historia, bałam się ich straszliwie, poza tym nigdy nie
wiadomo, co takiemu wpadnie do głowy.
-No i zgadłaś.- wyszczerzył się. Oooooo, ale ja to tylko
walnęłam tak sobie...
-Która z opcji?- spytałam rzeczowo, modląc się o to, żeby
był wampirem. Nie powiem, żebym je lubiła, ale lepsze to, niż żeby był demonem.
-Druga.- padła odpowiedź. Pięknie... Z demonami nie chciałam
mieć kompletnie nic do czynienia. Koniec kropka. Wybacz, psychiczne
stworzenie... Wstałam z fotela i się przeciągnęłam.
-Tam są drzwi.- wskazałam mu je.- Won.- powiedziałam
dobitnie. Wybacz, jeszcze sobie cenię swoje życie, chociaż marne.
-Mimo wszystko on ci trochę pomógł.- dziewczynka spojrzała
na mnie unosząc lekko brwi. Wiem, wiem, aż tak niewdzięczna nie jestem, ale nie
mam innego wyjścia.
O dziwo Shine nie protestował, jedynie obejrzał się, czy ta
mała idzie za nim. Mądry facet.
-Możesz iść z nim, jak ci coś nie pasuje.- powiedziałam
chłodno, nie ukazując emocji.
Niebieskooka wstała i postawiła walizkę na kółkach,
oglądając się na Shine’a.
-Mam zostać, żebyś mnie zabiła?- prawie że prychnęła.
Eeeeej no, ja naprawdę jestem taką psychopatką, że jak kogoś
nie lubię, to go zabijam? Takiego na przykład szefa ośrodków... Umm... Dobra,
to się wytnie. To naprawdę nie moja wina, że zleciał z tej pieprzonej skarpy,
musiał uciekać przede mną? Ja tylko miałam kilka pytań... Shine otworzył drzwi
pokoju, aby wypuścić smarkulę. Ja tym czasem kucnęłam przy walizce,
przeszukując ją pod kątem serum. Może czas na małe wyjaśnienia... Jestem czymś
w stylu zmutowanego wampira. To znaczy, że mam w sobie większość genów
wampirzych, w tym niestety także i ten, który warunkuje picie ludzkiej krwi.
Serum służy do tego, abym tego robić nie musiała... W ogóle nie wiem, jak mój
organizm zareagowałby na krew, ale wątpię, żeby mi się ta reakcja podobała...
Wobec czego muszę sobie wstrzykiwać serum do żył i tyle. Bez niego straszliwie
słabnę. Naciągnęłam płynu z fiolki do strzykawki i wbiłam igłę w szyję,
wtłaczając zawartość strzykawki do krwi. Dopiero wtedy jej odpowiedziałam.
-Generalnie mi zwisa, co zrobisz.- bylebyś nie siedziała mi
na głowie. Ale tego na głos już nie powiedziałam.
Wyszła z pokoju, a Shine za nim. Nawet drzwi zamknął za
sobą. Nareszcie spokój. Uśmiechnęłam się z zadowoleniem, po czym nieco
spochmurniałam. Trzeba się zabierać do roboty. Musiałam ustalić, kiedy
powstały te ośrodki i tak dalej i tak dalej... Wyciągnęłam ze skrytki w walizce
laptopa, odpaliłam go i zaczęłam szukać informacji o ośrodku badawczym w Nowym
Yorku. Niestety nie znalazłam nic... Po krótkim namyśle przeszukałam jeszcze
kilka serwerów pod kątem informacji o chłopaku. Trochę tego było, ale
najważniejsze dla mnie było jedno: nie należał do demonicznej mafii. Był
całkowicie czysty w tym względzie, czyli można było mu w miarę nawet zaufać.
Chociaż ten jego charakterek... zaśmiałam się na głos, zamykając laptopa. Mój
wzrok padł na łańcuszek z dość dziwnym wisiorkiem. Był on trójkątny, w środku
miał obracające się koło, a na owym kole było coś w stylu czarnego
diamencika. Z zaciekawieniem wzięłam go do rąk. Mogłam przysiąc, że
wcześniej go tu nie było... Czyli ktoś go tutaj zostawił. W sumie nawet
wiedziałam, kto – Shine. Zawahałam się na chwilę, ale założyłam wisiorek na
szyję. Gdyby chciał mnie zabić, zrobiłby to w momencie, gdy zasnęłam, a on
przyszedł do pokoju. Miał idealną okazję, aby mnie zabić. A skoro tego nie
zrobił, to znaczy, że byłam potrzebna żywa. Przeciągnęłam się. Ogarnęłam
niewielki burdel w pokoju i walnęłam się spać. Nie byłam zmęczona, ale przy
mojej „pracy” miałam niewiele okazji, żeby się porządnie wyspać, więc
korzystałam z każdej wolnej chwili, aby nadrobić braki snu. Rano obudził mnie
SMS od Kyle’a. Chciał się spotkać o 10 przy jakimś budynku. Nie miałam bladego
pojęcia, gdzie to jest. Wstałam, wzięłam szybki prysznic w lodowatej wodzie,
aby się do końca obudzić i się ubrałam. Jak zwykle w to samo – kraciasta
koszula, bojówki, glany i jakiś top, tym razem czarny. Poukrywałam na sobie
tyle broni, ile byłam w stanie (czyli całkiem sporo) i wezwałam taksówkę.
Taksówkarz bez problemów zawiózł mnie na miejsce spotkania. Kyle już czekał.
Jak obiecałam, rzuciłam mu się na szyję. Wyraźnie cieszył się na mój widok.
Przekazał mi serum, pogawędziliśmy chwilę i się zmył twierdząc, że ma mnóstwo
roboty. No cóż. Wcześniej jednak mi wytłumaczył, jak dojść na pieszo do hotelu.
Ruszyłam więc w stronę hotelu, ale po drodze zauważyłam identyczne znaki, jak
były na moim wisiorku. Zdaje się, że czegoś tu nie rozumiem... Z
zaciekawieniem ruszyłam za owymi znakami. Doprowadziły mnie gdzieś na koniec
miasta, kończąc się na przeciwko całkiem ładnego domu. Obejrzałam go z
zaciekawieniem. Kto normalny buduje dom na takim odludziu? Furtka była
otwarta... Odruchowo stanęłam w furtce, chcąc iść dalej, po czym zatrzymałam
się i zaklęłam. I co ty wyrabiasz, idiotko? Licho wie, kto tu mieszka...
Cofnęłam się o krok, chcąc wycofać. W tym samym momencie z domku wyszedł Shine.
-Ooo, Rina...- zdziwił się na mój widok. No tak, to już
wiem, skąd te znaki i wisiorek.
-Shine.- skrzywiłam się lekko. No przecież mu nie pokażę, że
go polubiłam i że tak jakby zaczynam mu ufać.- To wszystko jasne.- zrobiłam w
tył zwrot i się odwróciłam plecami do niego, zamierzając wrócić do hotelu.
-Co wszystko jasne? Sama przylazłaś.- zaśmiał się wesoło.
Ych...
-Ciekawość nie boli.- prychnęłam.- Sama przylazłam, to sama
odejdę.- powęszyłam przez chwilę nosem. Jakiś smakowity zapach wydobywał się z
domku.- Jajecznica.- mruknęłam z pewnego rodzaju tęsknotą. Bogowie, od ponad 6
lat nie jadłam ludzkiego żarcia... Nie było mi zwyczajnie potrzebne. Eh.
Cholernie smakowicie to pachniało.
-Jak chcesz, to możesz wpaść.- zaproponował Shine, idąc
gdzieś. Akurat w tym samym kierunku co ja, niestety.
-Nie, dzięki.- powiedziałam ironicznie.- Licho wie, co ci
wpadnie do łba.- tiaa, podziękuję za wątpliwą przyjemność posiadania na ciele
śladów po twoich zębach.
-Aż tak mi nie ufasz?- zdziwił się. Noż cholera jasna, to
chyba jasne, że nie ufam demonowi?! Niby w aktach pisało, że był w porządku, no
ale jednak...- Przecież cię nie zabiję.- yhy...
-Ugryzłeś mnie.- i zapewne będziesz to dalej robić, skoro ci
„smakowałam”.
-I?- on chyba jakiś niedorozwinięty jest...
-Kto wie, co jeszcze ci wpadnie do łba.- mruknęłam dość
łopatologicznie. Sam tego nie pojmie.
-Jeśli mówię, że cię nie zabiję, to cię nie zabiję.-
obruszył się.- Za seksowna jesteś na to.- czy ja dobrze słyszę?! Poczułam, że
się rumienię.
-Tiaa.- popukałam się w czoło.- Bo ci uwierzę.- mruknęłam.
-Gdybym chciał cię zabić, zrobiłbym to wcześniej.- szlag.
Punkt dla niego. Dobra. Boję się demonów, wystarczy?! Są dziwne.
-Nie dałbyś rady.
-I tak bym próbował.- wzruszył ramionami.- Skoro twierdzisz,
że nie dałbym rady, to czego się boisz.- ale ja się nie boję! No dobra, boję.
Ale mam czego, demon jest nieobliczalny, a to jest demon z chorą psychiką. Ale
przecież się nie przyznam.
-Próby też potrafią utrudnić życie.
-Obydwu osobom, a po co się mam przemęczać?- wyszczerzył
się. Nie dość, że psychopata, to jeszcze leń. Kawaii! Z trudem stłumiłam
uśmiech.
-Niech będzie...- zgodziłam się łaskawie.
Po minie chłopaka doszłam do wniosku, że czuł się
usatysfakcjonowany, iż wygrał ze mną rozmowę. A niech się biedny cieszy. Olałam
to, wracając do hotelu. Jednocześnie zastanawiałam się, co ja zrobię. Meldunek
kończył mi się dzisiaj wieczorem, a forsy na przedłużenie nie miałam. Eh, w tym
wypadku zostaje mi tylko jedno... Shine polazł gdzieś do sklepu, a ja cofnęłam
się i usiadłam na jakimś pniaku, przyglądając się uważnie wisiorkowi. Co on mi
dał? Po jakimś czasie chłopak wrócił, niosąc olbrzymią siatkę słodyczy.
-Co to jest?- zapytałam rzeczowo na jego widok. Rzecz jasna
mówiłam o wisiorku, bo zapach czekolady czułam aż tutaj. Jednak ten źle mnie
zrozumiał, albo rżnął głupa. Sama nie wiem, która opcja była bardziej
prawdopodobna.
-Słodkie rzeczy.- przewróciłam oczami.
-Mówię o wisiorku.
-Aaa. Po prostu wisiorek.- tak, a ja jestem żoną cesarza
Chin. Gołym okiem widać, że on coś oznacza.
-Tak, tak...- pokręciłam głową.- Co on oznacza?
-Klucz... Oko albo czas... Zależy, jak to odebrać, bo to
koło się obraca.- yyyyyyy? Popatrzyłam na niego zaskoczona.
-Pokaż.- poprosiłam go, zaciekawiona. Sam wisiorek był
interesujący, a w zestawieniu z tym, co powiedział...
Podszedł do mnie i wziął wisiorek. Złapał za jeden
koniec trójkąta oraz jego podstawę, po czym pstryknął palcem w koło. Koło
zaczęło się obracać, razem z owym czarnym diamencikiem w środku, co dawało
piękny efekt czarnego krzyżyka na srebrnym tle. Wyglądało to naprawdę ślicznie.
Patrzyłam na to zafascynowana.
-Piękny.- mruknęłam cicho. Shine uśmiechnął się do mnie.
Widziałam w jego oczach, że wiedział, do czego ten wisiorek służył, ale nie
chciał mi powiedzieć. Wstałam z pniaka.- Ogólnie to przyszłam tylko zapytać o
wisiorek.- mruknęłam.- Pa pa...- mruknęłam ciut niepewnie. A cholera wie, co
temu wpadnie do głowy... Chociaż coraz bardziej kusił mnie pomysł poproszenia
go o coś.
-Nie chcesz wpaść? Wolne loty do Japonii są dopiero za
tydzień.
-Nie wracam.- powiedziałam krótko.
-Czemu?- zaskoczyłam go tym stwierdzeniem.
-Mam tu coś do załatwienia.- wzruszyłam ramionami, chowając
ręce do kieszeni spodni.
-Z ciekawości... Co takiego?
-Ach mniejsza. Coś związanego z pingwinkami i całą resztą.-
czyli dorwać, przesłuchać, zabić. Ale tego nie powiem na głos.
-Jak będziesz potrzebowała pomocy, wiesz, gdzie szukać.-
wyszczerzył się do mnie.- Ale to nie znaczy, że będę milszy.- ło rany, to on
w ogóle jest miły? Odwrócił się leniwie i rzucił we mnie zgniecionym
kawałkiem papirusu razem z niewielkim kawałkiem mapy prosto w moją głowę.
Złapałam to zręcznie.
-Idiota.- skwitowałam to, po czym westchnęłam. A, raz kozie
śmierć.- Wynajem pokoju w hotelu mi się kończy... Mogę się u ciebie zahaczyć?-
zaśmiałam się, kryjąc tym swoje zmieszanie.
-Możesz, możesz.
-Ha!- zaśmiałam się, tym razem radośnie.- To ja będę u
ciebie za 3 godziny.- tyle mi wystarczy. Shine uśmiechnął się, a jego oczy
rozbłysły na chwilę. Zaniepokoiło mnie to.- Co tak błyskasz oczami?- spytałam z
niepokojem w głosie.
-Ja? W życiu.- wolnym krokiem ruszył w stronę domu. Eh,
kłamca...
-Tiaa.- zaśmiałam się i pobiegłam do hotelu.
Spakowałam się dość szybko, w końcu dużo rzeczy nie miałam.
Przerzuciłam torbę przez ramię, walizkę wzięłam do ręki i zeszłam do recepcji.
Wymeldowałam się z hotelu i ruszyłam w stronę domku za miastem. Dotarłam tam
punktualnie i zadzwoniłam do drzwi.
-Wejść!- usłyszałam głos Shine’a, a ta mała otworzyła mi
drzwi i zmierzyła mnie wzrokiem.
-Dzień dobry.- powiedziała sucho, wpuszczając mnie. To że
ja mam ją znosić? Nombre de Dios...
-Yo.- powiedziałam krótko, włażąc do środka. Postawiłam
torbę i walizkę tak, aby nikomu nie przeszkadzały, po czym zdjęłam buty.
-Co ty tu robisz?- zapytała niechętnie. Jednocześnie pojawił
się Shine.
-Pokój u góry jest wolny.- powiedział w moją stronę, po czym
rzucił do blondynki.- Mówiłem, że się zjawi.- jasnowidz jeden się znalazł...
Spojrzałam na nią.
-On mi pozwoli.- wskazałam na chłopaka i wyszczerzyłam się
do niego.- Dzięki. Nie bójta się, będę wracać tylko na noc, a pewnie nawet to
nie. Ale od czasu do czasu muszę się gdzieś przespać.- powiedziałam beztrosko i
zaczęłam się targać z rzeczami do góry.
-Dość szybko uległa...- usłyszałam głosik małolaty.
Uśmiechnęłam się pod nosem, ale nie skomentowałam w żaden sposób. Bo po co?-
Wszystko jedno.- mruknęła tonem, jakby faktycznie wszystko jej zwisało i
wróciła do swojego pokoju.
Weszłam do pokoju, który miał być mój i odstawiłam walizkę
gdzieś pod ścianę. Pierwsze, co zrobiłam, to zasłoniłam zasłony, tworząc w
pomieszczeniu głębokie ciemności. Z wielką ulgą zdjęłam okulary i zamruczałam
zadowolona. Jak cudownie... Kocham ten mrok. A od słońca i okularów oczy zaczynały
mnie boleć. Usiadłam na fotelu, wyjęłam książkę z torby i zagłębiłam się w
lekturze. Po chwili do pokoju wszedł Shine, bez pukania. Na jego widok
poderwałam głowę, patrząc pytająco.
-Zamknij drzwi.- poprosiłam. Przez otwarte wlatywało
światło, które raziło mnie po oczach. Posłusznie zamknął drzwi.
-Co czytasz?
-Książkę. Na podstawie Resident Evil.- mruknęłam spokojnie,
z powrotem pakując nos w lekturę.
-Yhm...- mruknął chłopak.- I tak nie mam pojęcia, co to...
-Taki filmik.- zachichotałam.- O zombie.
Rozległo się pukanie do drzwi.
-Mogę?- usłyszałam głos tej smarkuli.
-Weszła.- powiedziałam nonszalancko. Shine usiadł na łóżku,
a ta weszła do pokoju.
-Shine, masz może jakieś książki? Naukowe, czy coś...-
zapytała go.
-Są na strychu.- powiedział spokojnie.
-Którędy na strych?- olałam ich rozmowę, wracając do
lektury.
-Do końca korytarza i pociągasz za sznurek, ale uważaj, żeby
cię schody nie uderzyły.
-Dobrze, dziękuję. Pa.- blondynka wyszła i tam poszła.
-Pa pa.- zamruczałam, pochłonięta lekturą.
Niestety nie dane mi było się nią nacieszyć. Shine zabrał mi
książkę i odłożył ją na podłogę, uprzednio jednak zaznaczając miejsce, w którym
skończyłam. Po czym najzwyczajniej w świecie się na mnie rzucił.
-Shine!- uciekłam mu zręcznie, krzywiąc się.- Co ci
odjebało?!- nawet poczytać nie da.
-Pobawić się nie dasz...- to ma być zabawa? To jest
dręczenie! Przewrócił mnie na glebę na plecy i zawisł nade mną, niczym kat
nad grzeszną duszą, trzymając unieruchomione moje ręce.
-Aaa!- popatrzyłam na niego gniewnie. No co on sobie
wyobraża.... Uśmiechnęłam się złośliwie. A może ja też się pobawię?- I co
teraz?
W odpowiedzi dosyć chamsko mnie pocałował, ale po chwili
pocałunek przeszedł w delikatniejszy. Nie chciało mi się bronić, więc zaczęłam
odwzajemniać pocałunek. No cóż, całował lepiej od Kyle’a, to trzeba mu
przyznać. Z uwolnieniem się wolałam zaczekać na lepszy moment. Shine mruknął,
po czym ugryzł mnie w wargę i zatkał usta pocałunkiem. Noż by go jasna
cholera... Dopiero wtedy się szarpnęłam, jednak jego usta skutecznie
uniemożliwiły mi jakikolwiek protest słowny, a co do innych rzeczy...
skutecznie mnie unieruchomił. Pocałunek był dość chamski i brutalny, ale
generalnie nie przeszkadzało mi to. Szczerze mówiąc to było całkiem przyjemne,
więc z pewnego rodzaju zadowoleniem odwzajemniałam pocałunki, pozwalając mu na
tę chwilę dominacji. Nadal nade mną wisiał i mnie unieruchamiał, najwyraźniej
wcale nie zamierzając mnie puścić. W pewnej chwili zdałam sobie sprawę, że
wystarczy, że ugnę nogę w kolanie i chłopak dostanie w krocze. Mruknęłam cicho,
zadowolona z tego faktu, jednak nic nie zrobiłam. W tym momencie do pokoju
wbiegła małolata, zapalając przy okazji światło. By ją szlag!
-Shine!- zatrzymała się jak wryta. Jej ubranie było
zakurzone i w niektórych miejscach zakryte pajęczynami, a w dłoniach trzymała
książkę. Na widok pozycji, w jakiej się znajdowaliśmy zrobiła dziwną minę.-
O.... To nie przeszkadzam.- obróciła się na pięcie i czmychnęła, zamykając
drzwi za sobą. Ot przynajmniej tyle.
Shine szybko się ode mnie oderwał, z dosyć zszokowaną miną.
Roześmiałam się i usiadłam, po czym zebrałam się i zgasiłam światło. Miny
zarówno tej smarkuli jak i Shine’a były piękne. Ych, to naprawdę było warte tej
chwili uległości.
-To było warte jej miny. I twojej w zasadzie też.-
chichotałam cicho. Shine wyglądał, jakby miał zawał, a potem również zaczął się
śmiać. Wróciłam na fotel.
-Idę do niej.- i prawie że uciekł z pokoju.
Chichotałam cicho pod nosem i podniosłam książkę. Generalnie
mogłam podsłuchać ich rozmowę, ale mi się nie chciało. Szkoda moich
umiejętności na podsłuchiwanie takiego czegoś. Nie przestając chichotać
wróciłam do czytania.