środa, 16 maja 2012

Problemy, problemy...

-21...- padła odpowiedź Shine’a na moje pytanie o jego wiek. Noż ślicznie, to się wygłupiłam... Poczułam, że na moje policzki wpływa mocny rumieniec. Zwróciłam się dość niechętnie do tej smarkuli, którą przyciągnął tu Shine.- Słuchaj, dziecinko... Ja nie mam rodziny. Stworzenia mojego pokroju zabijają swoją rodzinę, gdy ta nie jest im potrzebna. Ja się usamodzielniłam bardzo szybko.- prychnęłam, ze złośliwym uśmieszkiem. Oczywiście kłamałam, może poza faktem, że nie miałam rodziny.
-A wiesz co mnie to obchodzi?- odparła obojętnie dziewczyna. No no, czyżby ktoś tu udawał, że ma kompletnie wyjebane na świat? Zachichotałam cicho.
-Zapewne tyle, co mnie...- powiedziałam z satysfakcją w głosie.- Tylko widzisz, jest jeden problem... On... - wskazałam na Shine'a.- ...może mi się przydać. Dzieci nie trawię  w ogóle, a zabijanie to dla mnie chleb powszedni. Teraz rozumiesz, dziecinko?- spytałam rzeczowo. Święta prawda, dzieci jedynie co umieją, to wkurwiać. A z tą dziewuchą to się nie dogadam w ogóle, byłam o to dziwnie spokojna.
-A rozumiesz, że gdyby on mnie nie zaprosił nie przyszłabym?- uśmiechnęła się do mnie słodziutko. Fuj.- Jeśli chcesz jego musisz znieść i mnie.- wyjaśniła niewinnie, choć z widoczną satysfakcją. Zaraz zaraz, kto powiedział, że ja w ogóle go zamierzam znosić? No chyba ja tu o czymś nie wiem. Poczułam na plecach wzrok chłopaka.
-Dziecko może mieć jakąś przydatną umiejętność, pomyśl i w ten sposób.- czy mi się wydaje, czy on zamierza wrobić mnie w opiekę nad smarkulą? Niedoczekanie.
-Nie trawię dzieci, pracuję sama, guzik mnie obchodzi, że ją zaprosiłeś.- powiedziałam krótko.- Mnie to zwisa. Jak mnie za mocno wkurzy, to jej gardziołko poderżnę i będzie spokój.- wzruszyła ramionami. Jakby mi mało było tego, że na chama wpakowali mi się do pokoju i najwyraźniej zamierzali tu zostać.
-Tak, pracujesz sama, tak, tak.- mruknął Shine, najwyraźniej mnie przedrzeźniając. Skurwysyn. Ale chyba za to właśnie go polubię.- Nie tykaj jej.- kącik ust chłopaka uniósł się w górę, nie wiem tylko, czy był to uśmiech czy raczej groźba, a Shine poszedł do mojej niewielkiej, hotelowej kuchni.
-Bo co mi zrobisz, co?- prychnęłam, kręcąc głową i uwaliłam się na fotelu. Wreszcie sobie spokojnie odpocznę...- Zresztą niby dlaczego ja się mam was pytać o zdanie...- no i to jest ten problem.
Jestem agentką rządową, a do tego mutantem... Wróć. Dla rządu jedynie „pracuję”, czyli z własnej woli wykonuję za nich brudną robotę, a wszystko to wiąże się z moją jakże piękną przeszłością. O której lepiej nie mówić. Bycie „mutantem” też nie jest do końca prawdą. Po prostu zostałam poddana pewnego rodzaju eksperymentom genetycznym oraz chemicznym, zyskując przez to wiele dziwnych umiejętności. Na przykład mój wzrok. Nie jestem ślepa, chociaż Shine zdaje się, że próbował to udowodnić... Tak dokładniej to po prostu moje oczy są aż za mocno wyczulone na promienie świetlne, więc światło dzienne zwyczajnie mnie razi. Światło odbite przez księżyc czasami też... Ale to już zależy. Im ciemniej, tym lepiej widzę. Wiem, porąbane to, ale tak jest. Ogólnie jestem stworzeniem nocnym. Reszty zdolności na razie wolę nie ujawniać... Wszakże po co od razu ujawniać wszelkie atuty? Shine tym czasem napił się czegoś w kuchni, sądząc po dźwiękach, wody i wrócił do głównego pokoju. Bezceremonialnie rozwalił się na kanapie. Smarkula natomiast usiadła na łóżku (Wrrrrr...) a walizkę postawiła obok niego, wsłuchując się przez chwilę w naszą rozmowę. No i oczywiście musiała się wtrącić.
-Bo go podobno potrzebujesz. On chce, żebym żyła, więc powinnaś się z tym liczyć. Wypadałoby przynajmniej.- stwierdziła trzeźwo. Miałam ochotę jej wytknąć, żeby się nie pchała z nosem w rozmowy dorosłych, ale zrezygnowałam. Jedynie popukałam się w czoło.
-Ja go potrzebuję? Powiedziałam, że ewentualnie może się przydać.- powiedziałam ciut ironicznie. Wszystkie dzieci tak przekręcają słowa czy tylko ona?
-Nie przyda się jeśli odejdzie, bo coś zrobisz.- i co z tego? Dam sobie radę bez niego, jak nie on, to kto inny.... Zresztą, po kie licho w ogóle mi pomoc?
-A phi.- skwitowałam ironicznie.- Nie to nie, znajdę kogo innego.- dziewczyna jedynie wzruszyła ramionami.- Jeden człowiek wte czy wewte, nie robi najmniejszej różnicy.- dodałam z namysłem. Mnie ludzi, mniej łowców, więcej spokoju... To chyba jasne, nieprawdaż?
Shine przewrócił jedynie oczami i uśmiechnął się do smarkuli.
-Co wzięłaś z domu? Zależy jaki człowiek, czasami robi różnicę...- odpowiedział i na moją opinię. W odpowiedzi jedynie wzruszyłam ramionami.
-Podstawowe rzeczy, parę ubrań...- odmruknęła blondynka.
W tym samym momencie zadzwonił mój telefon. Zaskoczyło mnie to, generalnie nikt do mnie nie dzwonił, o ile nie miał DOBREGO powodu. Numer tradycyjnie zastrzeżony, więc rzecz jasna odebrałam.
-Halo?- zapytałam, dosyć podejrzliwie. Po następnych słowach rozpoznałam Shena, gościa, który przekazywał mi zlecenia i tak dalej.
-Shadow, słuchaj, są problemy, dużo ich zresztą, zostań, gdzie jesteś, nie powinnaś wracać.- powiedział wprost. Właśnie, Shadow... To imię, którym posługuję się na co dzień, imię nadane mi ze względu na mój jakże piękny, nocny tryb życia.
-Shen, co się dzieje?- spytałam niepewnie i ostrożnie. Jak dotąd jeszcze nigdy nie miał takiego głosu... Takiego niepewnego i przestraszonego.
-To nie jest rozmowa na telefon!
-Shen...
-Słuchaj, wolisz nie wiedzieć, co się dzieje, tu jest piekło.... Zabronili nam mówić...- w jego głosie brzmiała panika. Trzeba go uspokoić...
-Shen.
-Nie dość, że zakazali nam mówić, to na dobitkę nic nam nie powiedzieli, nikt nic nie wie, a wokoło mnóstwo jakichś mutantów...- jęczał.
-SHEN!- huknęłam... no prawie huknęłam. Bynajmniej dość porządnie podniosłam głos, co go otrzeźwiło.
-T-tak?- zapytał cicho i niepewnie. No, już z nim lepiej.
-Nie pytam, co się dzieje, chociaż generalnie powinnam, ale mi to zwisa... I tak niezbyt chcę wracać. Shen, słuchaj, co dokładnie stało się w tamtych laborach? 6 lat temu, na starym mieście... Muszę to wiedzieć.- wracanie myślami do tamtych dni naprawdę nie było przyjemne... Ale musiałam. Facet, którego zastrzeliłam... Ja go znałam. Na szczęście on nie poznał mnie.
-Jak to co?- zaskoczyłam go tym pytaniem, nie spodziewał się go.
-Normalnie. Ale nie chodzi mi o oficjalną wersję, bo jak wyglądają oficjalne wersje, to obydwoje wiemy.- powiedziałam rzeczowo. Chłopak wyraźnie się zmieszał.
-Shadow... Rin, czemu pytasz?- w jego głosie brzmiała niepewność i coś jakby... strach? Czyli coś było nie tak. Jeszcze co do mojego imienia... Nazywam się Hattori Rina, ale oficjalnie nie mam nazwiska, a moje imię skracają wszyscy do Rin. Wszyscy ci, którzy nie nazywają mnie Shadow, rzecz jasna. Ale pomińmy to, w tej chwili są ważniejsze sprawy niż to, kim (a raczej czym) jestem i jak się nazywam.
-Słuchaj... Ja mam dobrą pamięć. I zbyt dobrze wiem, do kogo strzelam.- powiedziałam wprost. Ciche przekleństwo po drugiej stronie słuchawki powiedziało mi, że moje podejrzenia były słuszne.
-Okey, okey.- zdenerwował się, tylko czym?- Wedle oficjalnej wersji przeżyliście jedynie ty, Rudy i Diego. Faktycznie przeżyli wszyscy, za wyjątkiem może kilku osób, które nie miały ochoty współpracować. Nikt nie miał się o tym nigdy dowiedzieć, gości, naukowców, kupiła jakaś korporacja za ciężkie pieniądze, nasi mieli to tak tylko obserwować kątem oka. A wiesz, jak to wygląda... Po jakimś czasie naukowcy i cała tamtejsza ekipa się rozpłynęła, niczym kamfora. Nigdy ich nie znaleziono.- westchnął.- Rin, czemu pytasz?
-Ten facet... To był ochroniarz z naszych laborów, na Starym Mieście. Całkiem spoko facet z niego był... A teraz pracował dla tutejszego, nowo powstałego ośrodka badawczego. Garniturek i te sprawy... Dlatego musiałam wiedzieć.- powiedziałam cicho.- Strzeliłam mu w łeb po to, żeby mnie nie rozpoznał, te cholerne tęczówki są zbyt charakterystyczne.- skrzywiłam się. Od dawna trułam szefostwu, żeby mi dali soczewki przyciemniające, ale gdzie tam. W dupie to mieli. Eh.
-Niedobrze... Mogli mieć kamery, nie wiadomo, co tam się dzieje... A chrzanić naszych, wracaj tutaj i będziemy kombinować.- powiedział rzeczowo. Zamyśliłam się przez chwilę. Przed oczami stanęło mi, co się działo w tych „Ośrodkach badawczych”...
-Nie.- powiedziałam dobitnie.- Zostaje tutaj tak długo, jak będzie to konieczne, aby to wszystko wyjaśnić. Pamiętasz nasze „zasady”, prawda?
-Tia....
-No właśnie. Zostaję. Wyślij mi trochę gotówki na konto, w razie pytań czy niejasności będę dzwonić.- powiedziałam wprost i zanim Shen zdołał cokolwiek powiedzieć, wyłączyłam się.
Spojrzałam na dwóch nieproszonych gości w pokoju hotelowym, który zajmowałam. Shine z uniesioną brwią przysłuchiwał się temu, co mówiłam, a gdy na niego spojrzałam, wyszczerzył się. Pięknie, sypnęło się, że wiem i to całkiem sporo.
-Co wiesz o tych badaniach?- spytała dziewczyna, patrząc na mnie.-Bo, że coś wiesz to nie ulega wątpliwości.- no raczej, że nie ulega. To było tuszowane, ale większość agentów rządowych o tym wiedziało. Chociaż zwykle znało tylko oficjalną wersję.
-A niby dlaczego mam wam cokolwiek mówić?- spytałam z rozbawieniem w głosie, rozkładając się wygodnie na fotelu. Ani myślałam cokolwiek im mówić... To nie byłoby zbyt mądre. Tak naprawdę przecież ja o nich nic nie wiedziałam, cholera wie, co mogliby zrobić.
-Bo siedzimy w tym wszyscy?- odparła pytaniem na pytanie. Prychnęłam pod nosem. Ależ mi powód...
-To nie jest powód.- stwierdziłam spokojnie. W zasadzie mało było rzeczy, po których byłabym skłonna powiedzieć im, co wiem. Zresztą, przecież Shine wyciągnął ode mnie, co wiem, więc po co te pytania? Eh. No okey, nie powiedziałam mu nawet ¼ tego, co wiem, ale oni o tym nie wiedzą, a to plus dla mnie.
-Według mnie jest wystarczający.- stwierdził chłopak
-Dla mnie nie.- oczy zaczynały mi już nieco łzawić, więc ściągnęłam okulary i z krzywiąc się, przetarłam oczy. Słońce waliło światłem koszmarnie. Miałam ochotę zasłonić kotary i pogrążyć pokój w egipskich wręcz ciemnościach, ale to by było zbyt dziwne. Z powrotem nałożyłam okulary.
-Znając życie nie użyjesz empatii i nie postawisz się w naszej sytuacji, co?- uśmiechnęłam się na to paskudnie.
-Nie mam czegoś takiego jak empatia czy ludzkie uczucia.- powiedziałam słodkim głosem. W zestawieniu z moim Uśmiechem Firmowym nr 1 brzmiało to upiornie.
-Cholerna paskuda.- w odpowiedzi Shine wyszczerzył się jak rasowy psychopata. Yatta, psychopata! Uwielbiam psychopatów!
Smarkatowate, wcale nie lepsze ode mnie, zawtórowało Shine’owi.
-Potwór.- mruknęła. Roześmiałam się radośnie.
-Och dziękuję za komplementy, nie zasługuję na nie.- zrobiłam niewinną minkę, udając zawstydzenie.
-Nie skomentuję tego.- mruknęła blondynka, patrząc na mnie z czymś w rodzaju obrzydzenia.- Lecz do tej pory uważałam, że radość, złość i tak dalej to jednak ludzkie uczucia. Nie powinnaś być obojętna jak takie zombie? Nawet pasujesz...- ooooo, tego to mi jeszcze nikt nie powiedział. Poza tym ja twierdzę, że złość, gniew, nienawiść, chęć zemsty, chęć zabójstwa potrafią czuć nie tylko ludzie... A co do radości... Jak wielka różnica jest między nią a czystą satysfakcją? Raczej niewielka.
-Ktoś ci każe komentować?- zaciekawiłam się żywo, a na resztę się lekko skrzywiłam.- Ej, zombie, według wszelakich definicji, to ożywiony trup bądź generalnie istota nieżywa ze zdolnością do wytwarzania impulsów elektrycznych warunkujących poruszanie się i posiadające instynkt nakierowany jedynie na pożywienie.- powiedziałam spokojnie.- A poza definicją ogólnie można uznać, iż zombie to osoba imieniem Kyle.- znaczy drugi kumpel, z którym w przeszłości łączyły mnie dość specyficzne relacje... Okey, okey, przespałam się z nim. Obydwoje sądziliśmy, że za kilka godzin zginiemy, więc... No jakoś tak wyszło, nieważne. Bynajmniej przeżyliśmy, zostaliśmy przyjaciółmi, ale Kyle potem wyjechał z Japonii, ale powiedział, że jakby co zawsze mogę do niego zadzwonić.
-Nawet pasuje ci to imię...- powiedział Shine. Że what the fuck?
-Hmmm?- spojrzałam na niego pytająco, z brakiem zrozumienia na twarzy.
-Nic, nic.- mruknął. Dopiero w tym momencie skojarzyłam jedną rzecz...
-Właśnie, Kyle!- trzasnęłam się z rozmachem w łeb. Skleroza nie boli...- Przecież on mieszka w Nowym Yorku!- gwałtownie zaczęłam szukać numeru w książce telefonicznej błagając, aby okazał się poprawny. Dziewczyna tym czasem zakryła usta dłońmi.
- Ja nie mogę...- a na moje ożywienie się zareagowała z jeszcze większym obrzydzeniem.- Zombie w znajomych... Uroczo.
-To  jest piękne, nie?- Shine wyglądał, jakby zaraz miał ryknąć śmiechem
Olałam obydwojga, wybierając numer i błagając w myślach, żeby odebrał. Hej, nie patrzcie na mnie... Kyle nie jest zombie i nigdy nim nie był! Po prostu był ostoją spokoju, nic nigdy nie było w stanie wyprowadzić go z równowagi, wszystko robił metodycznie, powoli i z uwagą. Nie trzeba było długo czekać, żeby ktoś dał mu ksywkę Zombie i generalnie już tak zostało. Chociaż biada temu, kto się tak do niego zwrócił, co jak co, ale Kyle potrafił robić przerażające miny. Prawie wrzasnęłam z radości, gdy facet odebrał.
-Tak, słucham?
-Kyle?
-Rina?!- ucieszył się, słysząc mój głos. Zrobiło mi się jakoś tak dziwnie w środku... Nigdy nikt nie cieszył się, słysząc mój głos... Ale Kyle zawsze był inny.
-Ta jest.- wyszczerzyłam się, chociaż nie mógł tego widzieć.- Słuchaj, ty dalej mieszkasz w Nowym Yorku?- spytałam ostrożnie.
-Taaaa, a co?- w jego głosie zabrzmiała lekka podejrzliwość. No tak, Rina = kłopoty.
-Umm, a masz dostęp do sterylnych laborów?- zapytałam spokojnie.
-Rin, moja droga, może najpierw, do czego ci to potrzebne, o co chodzi?- spytał wprost.
-Leki mi się kończą. Mam 6 fiolek. Przy normalnym dawkowaniu starczy na 2 dni, ale jak przetrzymam do 12 godzin, to i na 3 dni.
-Ach serum... Jasne. 2 dni powiadasz? Na jutro będziesz miała.- zaproponował.
-Normalnie cię wyściskam.- odetchnęłam z ulgą. Bez serum długo bym nie pożyła...
-Nie musisz.- zaśmiał się.- Wyślę ci jutro esa, gdzie masz przyjść i o której, pasuje?
-Jasne, nie ma najmniejszego problemu. Dzięki, jesteś wielki.- naprawdę byłam mu wdzięczna. Pożegnałam się z nim i rozłączyłam. No, to problem pod tytułem serum zażegnany. Uuuuuf.
Smarkata ziewnęła, znudzona. A w nosie ją mam, nie jest mi do niczego potrzebna. Zdawałam sobie sprawę z tego, że moje oczy błyszczą niezdrowo, ale na szczęście miałam okulary. Są wkurzające, ale jak miło ratują czasami tyłek... Shine wstał i podszedł do mnie. Oczy mu dziwnie błysły, na co cała się spięłam. Nie ufałam mu, licho wie, co mu wpadnie do łba. Po chwili się okazało, że mój instynkt jednak miał rację. Otóż chłopak podszedł, ugryzł mnie w ramię (jego szczęście, że nie do krwi...) i wrócił na swoje miejsce. Popatrzyłam na niego zaskoczona przez chwilę, potem spojrzałam na swoje ramię zastanawiając się, czy to naprawdę się wydarzyło. Jednak zaczerwieniona skóra w miejscu ugryzienia mówiła sama za siebie. Parsknęłam cichym śmiechem. Debil z niego... Nie wpadło mu do głowy, że mogłam być wysmarowana trucizną? Sporo osób tak robiło....
-Gratulacje.- powiedziałam życzliwie.- Wiesz, że mógłbyś być trupem?- zaciekawiłam się. Trucizny na skórze działały jedynie w kontakcie z płynami ustrojowymi... Czyli śliną, krwią i tak dalej.
-Dobrze smakujesz.- stwierdził z uśmiechem.- I nie interesuje mnie to.- przewróciłam oczami. Idiota, przysięgam, idiota.
-Jesteś albo jakiś jebniętym wampirem...- w końcu nie ugryzł do krwi.- albo jednym z demonicznej Triady, nic innego nie wchodzi w grę...- skwitowałam. Innych stworów chętnych do gryzienia zbyt wiele nie było. Chociaż tak szczerze mówiąc wolałam, żeby był jednak wampirem. Z demonami łączyła mnie niezbyt przyjemna historia, bałam się ich straszliwie, poza tym nigdy nie wiadomo, co takiemu wpadnie do głowy.
-No i zgadłaś.- wyszczerzył się. Oooooo, ale ja to tylko walnęłam tak sobie...
-Która z opcji?- spytałam rzeczowo, modląc się o to, żeby był wampirem. Nie powiem, żebym je lubiła, ale lepsze to, niż żeby był demonem.
-Druga.- padła odpowiedź. Pięknie... Z demonami nie chciałam mieć kompletnie nic do czynienia. Koniec kropka. Wybacz, psychiczne stworzenie... Wstałam z fotela i się przeciągnęłam.
-Tam są drzwi.- wskazałam mu je.- Won.- powiedziałam dobitnie. Wybacz, jeszcze sobie cenię swoje życie, chociaż marne.
-Mimo wszystko on ci trochę pomógł.- dziewczynka spojrzała na mnie unosząc lekko brwi. Wiem, wiem, aż tak niewdzięczna nie jestem, ale nie mam innego wyjścia.
O dziwo Shine nie protestował, jedynie obejrzał się, czy ta mała idzie za nim. Mądry facet.
-Możesz iść z nim, jak ci coś nie pasuje.- powiedziałam chłodno, nie ukazując emocji.
Niebieskooka wstała i postawiła walizkę na kółkach, oglądając się na Shine’a.
-Mam zostać, żebyś mnie zabiła?- prawie że prychnęła.
Eeeeej no, ja naprawdę jestem taką psychopatką, że jak kogoś nie lubię, to go zabijam? Takiego na przykład szefa ośrodków... Umm... Dobra, to się wytnie. To naprawdę nie moja wina, że zleciał z tej pieprzonej skarpy, musiał uciekać przede mną? Ja tylko miałam kilka pytań... Shine otworzył drzwi pokoju, aby wypuścić smarkulę. Ja tym czasem kucnęłam przy walizce, przeszukując ją pod kątem serum. Może czas na małe wyjaśnienia... Jestem czymś w stylu zmutowanego wampira. To znaczy, że mam w sobie większość genów wampirzych, w tym niestety także i ten, który warunkuje picie ludzkiej krwi. Serum służy do tego, abym tego robić nie musiała... W ogóle nie wiem, jak mój organizm zareagowałby na krew, ale wątpię, żeby mi się ta reakcja podobała... Wobec czego muszę sobie wstrzykiwać serum do żył i tyle. Bez niego straszliwie słabnę. Naciągnęłam płynu z fiolki do strzykawki i wbiłam igłę w szyję, wtłaczając zawartość strzykawki do krwi. Dopiero wtedy jej odpowiedziałam.
-Generalnie mi zwisa, co zrobisz.- bylebyś nie siedziała mi na głowie. Ale tego na głos już nie powiedziałam.
Wyszła z pokoju, a Shine za nim. Nawet drzwi zamknął za sobą. Nareszcie spokój. Uśmiechnęłam się z zadowoleniem, po czym nieco spochmurniałam. Trzeba się zabierać do roboty. Musiałam ustalić, kiedy powstały te ośrodki i tak dalej i tak dalej... Wyciągnęłam ze skrytki w walizce laptopa, odpaliłam go i zaczęłam szukać informacji o ośrodku badawczym w Nowym Yorku. Niestety nie znalazłam nic... Po krótkim namyśle przeszukałam jeszcze kilka serwerów pod kątem informacji o chłopaku. Trochę tego było, ale najważniejsze dla mnie było jedno: nie należał do demonicznej mafii. Był całkowicie czysty w tym względzie, czyli można było mu w miarę nawet zaufać. Chociaż ten jego charakterek... zaśmiałam się na głos, zamykając laptopa. Mój wzrok padł na łańcuszek z dość dziwnym wisiorkiem. Był on trójkątny, w środku miał obracające się koło, a na owym kole było coś w stylu czarnego diamencika.  Z zaciekawieniem wzięłam go do rąk. Mogłam przysiąc, że wcześniej go tu nie było... Czyli ktoś go tutaj zostawił. W sumie nawet wiedziałam, kto – Shine. Zawahałam się na chwilę, ale założyłam wisiorek na szyję. Gdyby chciał mnie zabić, zrobiłby to w momencie, gdy zasnęłam, a on przyszedł do pokoju. Miał idealną okazję, aby mnie zabić. A skoro tego nie zrobił, to znaczy, że byłam potrzebna żywa. Przeciągnęłam się. Ogarnęłam niewielki burdel w pokoju i walnęłam się spać. Nie byłam zmęczona, ale przy mojej „pracy” miałam niewiele okazji, żeby się porządnie wyspać, więc korzystałam z każdej wolnej chwili, aby nadrobić braki snu. Rano obudził mnie SMS od Kyle’a. Chciał się spotkać o 10 przy jakimś budynku. Nie miałam bladego pojęcia, gdzie to jest. Wstałam, wzięłam szybki prysznic w lodowatej wodzie, aby się do końca obudzić i się ubrałam. Jak zwykle w to samo – kraciasta koszula, bojówki, glany i jakiś top, tym razem czarny. Poukrywałam na sobie tyle broni, ile byłam w stanie (czyli całkiem sporo) i wezwałam taksówkę. Taksówkarz bez problemów zawiózł mnie na miejsce spotkania. Kyle już czekał. Jak obiecałam, rzuciłam mu się na szyję. Wyraźnie cieszył się na mój widok. Przekazał mi serum, pogawędziliśmy chwilę i się zmył twierdząc, że ma mnóstwo roboty. No cóż. Wcześniej jednak mi wytłumaczył, jak dojść na pieszo do hotelu. Ruszyłam więc w stronę hotelu, ale po drodze zauważyłam identyczne znaki, jak były na moim wisiorku. Zdaje się, że czegoś tu nie rozumiem... Z zaciekawieniem ruszyłam za owymi znakami. Doprowadziły mnie gdzieś na koniec miasta, kończąc się na przeciwko całkiem ładnego domu. Obejrzałam go z zaciekawieniem. Kto normalny buduje dom na takim odludziu? Furtka była otwarta... Odruchowo stanęłam w furtce, chcąc iść dalej, po czym zatrzymałam się i zaklęłam. I co ty wyrabiasz, idiotko? Licho wie, kto tu mieszka... Cofnęłam się o krok, chcąc wycofać. W tym samym momencie z domku wyszedł Shine.
-Ooo, Rina...- zdziwił się na mój widok. No tak, to już wiem, skąd te znaki i wisiorek.
-Shine.- skrzywiłam się lekko. No przecież mu nie pokażę, że go polubiłam i że tak jakby zaczynam mu ufać.- To wszystko jasne.- zrobiłam w tył zwrot i się odwróciłam plecami do niego, zamierzając wrócić do hotelu.
-Co wszystko jasne? Sama przylazłaś.- zaśmiał się wesoło. Ych...
-Ciekawość nie boli.- prychnęłam.- Sama przylazłam, to sama odejdę.- powęszyłam przez chwilę nosem. Jakiś smakowity zapach wydobywał się z domku.- Jajecznica.- mruknęłam z pewnego rodzaju tęsknotą. Bogowie, od ponad 6 lat nie jadłam ludzkiego żarcia... Nie było mi zwyczajnie potrzebne. Eh. Cholernie smakowicie to pachniało.
-Jak chcesz, to możesz wpaść.- zaproponował Shine, idąc gdzieś. Akurat w tym samym kierunku co ja, niestety.
-Nie, dzięki.- powiedziałam ironicznie.- Licho wie, co ci wpadnie do łba.- tiaa, podziękuję za wątpliwą przyjemność posiadania na ciele śladów po twoich zębach.
-Aż tak mi nie ufasz?- zdziwił się. Noż cholera jasna, to chyba jasne, że nie ufam demonowi?! Niby w aktach pisało, że był w porządku, no ale jednak...- Przecież cię nie zabiję.- yhy...
-Ugryzłeś mnie.- i zapewne będziesz to dalej robić, skoro ci „smakowałam”.
-I?- on chyba jakiś niedorozwinięty jest...
-Kto wie, co jeszcze ci wpadnie do łba.- mruknęłam dość łopatologicznie. Sam tego nie pojmie.
-Jeśli mówię, że cię nie zabiję, to cię nie zabiję.- obruszył się.- Za seksowna jesteś na to.- czy ja dobrze słyszę?! Poczułam, że się rumienię.
-Tiaa.- popukałam się w czoło.- Bo ci uwierzę.- mruknęłam.
-Gdybym chciał cię zabić, zrobiłbym to wcześniej.- szlag. Punkt dla niego. Dobra. Boję się demonów, wystarczy?! Są dziwne.
-Nie dałbyś rady.
-I tak bym próbował.- wzruszył ramionami.- Skoro twierdzisz, że nie dałbym rady, to czego się boisz.- ale ja się nie boję! No dobra, boję. Ale mam czego, demon jest nieobliczalny, a to jest demon z chorą psychiką. Ale przecież się nie przyznam.
-Próby też potrafią utrudnić życie.
-Obydwu osobom, a po co się mam przemęczać?- wyszczerzył się. Nie dość, że psychopata, to jeszcze leń. Kawaii! Z trudem stłumiłam uśmiech.
-Niech będzie...- zgodziłam się łaskawie.
Po minie chłopaka doszłam do wniosku, że czuł się usatysfakcjonowany, iż wygrał ze mną rozmowę. A niech się biedny cieszy. Olałam to, wracając do hotelu. Jednocześnie zastanawiałam się, co ja zrobię. Meldunek kończył mi się dzisiaj wieczorem, a forsy na przedłużenie nie miałam. Eh, w tym wypadku zostaje mi tylko jedno... Shine polazł gdzieś do sklepu, a ja cofnęłam się i usiadłam na jakimś pniaku, przyglądając się uważnie wisiorkowi. Co on mi dał? Po jakimś czasie chłopak wrócił, niosąc olbrzymią siatkę słodyczy.
-Co to jest?- zapytałam rzeczowo na jego widok. Rzecz jasna mówiłam o wisiorku, bo zapach czekolady czułam aż tutaj. Jednak ten źle mnie zrozumiał, albo rżnął głupa. Sama nie wiem, która opcja była bardziej prawdopodobna.
-Słodkie rzeczy.- przewróciłam oczami.
-Mówię o wisiorku.
-Aaa. Po prostu wisiorek.- tak, a ja jestem żoną cesarza Chin. Gołym okiem widać, że on coś oznacza.
-Tak, tak...- pokręciłam głową.- Co on oznacza?
-Klucz... Oko albo czas... Zależy, jak to odebrać, bo to koło się obraca.- yyyyyyy? Popatrzyłam na niego zaskoczona.
-Pokaż.- poprosiłam go, zaciekawiona. Sam wisiorek był interesujący, a w zestawieniu z tym, co powiedział...
Podszedł do mnie i wziął wisiorek. Złapał za jeden koniec  trójkąta oraz jego podstawę, po czym pstryknął palcem w koło. Koło zaczęło się obracać, razem z owym czarnym diamencikiem w środku, co dawało piękny efekt czarnego krzyżyka na srebrnym tle. Wyglądało to naprawdę ślicznie. Patrzyłam na to zafascynowana.
-Piękny.- mruknęłam cicho. Shine uśmiechnął się do mnie. Widziałam w jego oczach, że wiedział, do czego ten wisiorek służył, ale nie chciał mi powiedzieć. Wstałam z pniaka.- Ogólnie to przyszłam tylko zapytać o wisiorek.- mruknęłam.- Pa pa...- mruknęłam ciut niepewnie. A cholera wie, co temu wpadnie do głowy... Chociaż coraz bardziej kusił mnie pomysł poproszenia go o coś.
-Nie chcesz wpaść? Wolne loty do Japonii są dopiero za tydzień.
-Nie wracam.- powiedziałam krótko.
-Czemu?- zaskoczyłam go tym stwierdzeniem.
-Mam tu coś do załatwienia.- wzruszyłam ramionami, chowając ręce do kieszeni spodni.
-Z ciekawości... Co takiego?
-Ach mniejsza. Coś związanego z pingwinkami i całą resztą.- czyli dorwać, przesłuchać, zabić. Ale tego nie powiem na głos.
-Jak będziesz potrzebowała pomocy, wiesz, gdzie szukać.- wyszczerzył się do mnie.- Ale to nie znaczy, że będę milszy.- ło rany, to on w ogóle jest miły? Odwrócił się leniwie i rzucił we mnie zgniecionym kawałkiem papirusu razem z niewielkim kawałkiem mapy prosto w moją głowę. Złapałam to zręcznie.
-Idiota.- skwitowałam to, po czym westchnęłam. A, raz kozie śmierć.- Wynajem pokoju w hotelu mi się kończy... Mogę się u ciebie zahaczyć?- zaśmiałam się, kryjąc tym swoje zmieszanie.
-Możesz, możesz.
-Ha!- zaśmiałam się, tym razem radośnie.- To ja będę u ciebie za 3 godziny.- tyle mi wystarczy. Shine uśmiechnął się, a jego oczy rozbłysły na chwilę. Zaniepokoiło mnie to.- Co tak błyskasz oczami?- spytałam z niepokojem w głosie.
-Ja? W życiu.- wolnym krokiem ruszył w stronę domu. Eh, kłamca...
-Tiaa.- zaśmiałam się i pobiegłam do hotelu.
Spakowałam się dość szybko, w końcu dużo rzeczy nie miałam. Przerzuciłam torbę przez ramię, walizkę wzięłam do ręki i zeszłam do recepcji. Wymeldowałam się z hotelu i ruszyłam w stronę domku za miastem. Dotarłam tam punktualnie i zadzwoniłam do drzwi.
-Wejść!- usłyszałam głos Shine’a, a ta mała otworzyła mi drzwi i zmierzyła mnie wzrokiem.
-Dzień dobry.- powiedziała sucho, wpuszczając mnie. To że ja mam ją znosić? Nombre de Dios...
-Yo.- powiedziałam krótko, włażąc do środka. Postawiłam torbę i walizkę tak, aby nikomu nie przeszkadzały, po czym zdjęłam buty.
-Co ty tu robisz?- zapytała niechętnie. Jednocześnie pojawił się Shine.
-Pokój u góry jest wolny.- powiedział w moją stronę, po czym rzucił do blondynki.- Mówiłem, że się zjawi.- jasnowidz jeden się znalazł... Spojrzałam na nią.
-On mi pozwoli.- wskazałam na chłopaka i wyszczerzyłam się do niego.- Dzięki. Nie bójta się, będę wracać tylko na noc, a pewnie nawet to nie. Ale od czasu do czasu muszę się gdzieś przespać.- powiedziałam beztrosko i zaczęłam się targać z rzeczami do góry.
-Dość szybko uległa...- usłyszałam głosik małolaty. Uśmiechnęłam się pod nosem, ale nie skomentowałam w żaden sposób. Bo po co?- Wszystko jedno.- mruknęła tonem, jakby faktycznie wszystko jej zwisało i wróciła do swojego pokoju.
Weszłam do pokoju, który miał być mój i odstawiłam walizkę gdzieś pod ścianę. Pierwsze, co zrobiłam, to zasłoniłam zasłony, tworząc w pomieszczeniu głębokie ciemności. Z wielką ulgą zdjęłam okulary i zamruczałam zadowolona. Jak cudownie... Kocham ten mrok. A od słońca i okularów oczy zaczynały mnie boleć. Usiadłam na fotelu, wyjęłam książkę z torby i zagłębiłam się w lekturze. Po chwili do pokoju wszedł Shine, bez pukania. Na jego widok poderwałam głowę, patrząc pytająco.
-Zamknij drzwi.- poprosiłam. Przez otwarte wlatywało światło, które raziło mnie po oczach. Posłusznie zamknął drzwi.
-Co czytasz?
-Książkę. Na podstawie Resident Evil.- mruknęłam spokojnie, z powrotem pakując nos w lekturę.
-Yhm...- mruknął chłopak.- I tak nie mam pojęcia, co to...
-Taki filmik.- zachichotałam.- O zombie.
Rozległo się pukanie do drzwi.
-Mogę?- usłyszałam głos tej smarkuli.
-Weszła.- powiedziałam nonszalancko. Shine usiadł na łóżku, a ta weszła do pokoju.
-Shine, masz może jakieś książki? Naukowe, czy coś...- zapytała go.
-Są na strychu.- powiedział spokojnie.
-Którędy na strych?- olałam ich rozmowę, wracając do lektury.
-Do końca korytarza i pociągasz za sznurek, ale uważaj, żeby cię schody nie uderzyły.
-Dobrze, dziękuję. Pa.- blondynka wyszła i tam poszła.
-Pa pa.- zamruczałam, pochłonięta lekturą.
Niestety nie dane mi było się nią nacieszyć. Shine zabrał mi książkę i odłożył ją na podłogę, uprzednio jednak zaznaczając miejsce, w którym skończyłam. Po czym najzwyczajniej w świecie się na mnie rzucił.
-Shine!- uciekłam mu zręcznie, krzywiąc się.- Co ci odjebało?!- nawet poczytać nie da.
-Pobawić się nie dasz...- to ma być zabawa? To jest dręczenie! Przewrócił mnie na glebę na plecy i zawisł nade mną, niczym kat nad grzeszną duszą, trzymając unieruchomione moje ręce.
-Aaa!- popatrzyłam na niego gniewnie. No co on sobie wyobraża.... Uśmiechnęłam się złośliwie. A może ja też się pobawię?- I co teraz?
W odpowiedzi dosyć chamsko mnie pocałował, ale po chwili pocałunek przeszedł w delikatniejszy. Nie chciało mi się bronić, więc zaczęłam odwzajemniać pocałunek. No cóż, całował lepiej od Kyle’a, to trzeba mu przyznać. Z uwolnieniem się wolałam zaczekać na lepszy moment. Shine mruknął, po czym ugryzł mnie w wargę i zatkał usta pocałunkiem. Noż by go jasna cholera... Dopiero wtedy się szarpnęłam, jednak jego usta skutecznie uniemożliwiły mi jakikolwiek protest słowny, a co do innych rzeczy... skutecznie mnie unieruchomił. Pocałunek był dość chamski i brutalny, ale generalnie nie przeszkadzało mi to. Szczerze mówiąc to było całkiem przyjemne, więc z pewnego rodzaju zadowoleniem odwzajemniałam pocałunki, pozwalając mu na tę chwilę dominacji. Nadal nade mną wisiał i mnie unieruchamiał, najwyraźniej wcale nie zamierzając mnie puścić. W pewnej chwili zdałam sobie sprawę, że wystarczy, że ugnę nogę w kolanie i chłopak dostanie w krocze. Mruknęłam cicho, zadowolona z tego faktu, jednak nic nie zrobiłam. W tym momencie do pokoju wbiegła małolata, zapalając przy okazji światło. By ją szlag!
-Shine!- zatrzymała się jak wryta.  Jej ubranie było zakurzone i w niektórych miejscach zakryte pajęczynami, a w dłoniach trzymała książkę. Na widok pozycji, w jakiej się znajdowaliśmy zrobiła dziwną minę.- O.... To nie przeszkadzam.- obróciła się na pięcie i czmychnęła, zamykając drzwi za sobą. Ot przynajmniej tyle.
Shine szybko się ode mnie oderwał, z dosyć zszokowaną miną. Roześmiałam się i usiadłam, po czym zebrałam się i zgasiłam światło. Miny zarówno tej smarkuli jak i Shine’a były piękne. Ych, to naprawdę było warte tej chwili uległości.
-To było warte jej miny. I twojej w zasadzie też.- chichotałam cicho. Shine wyglądał, jakby miał zawał, a potem również zaczął się śmiać. Wróciłam na fotel.
-Idę do niej.- i prawie że uciekł z pokoju.
Chichotałam cicho pod nosem i podniosłam książkę. Generalnie mogłam podsłuchać ich rozmowę, ale mi się nie chciało. Szkoda moich umiejętności na podsłuchiwanie takiego czegoś. Nie przestając chichotać wróciłam do czytania.

środa, 9 maja 2012

Początek...;'}


Wbiegłem do jednego z pierwszych pokoi, szukając ręcznika czy czegokolwiek, by zasłonić twarz. Po całym budynku rozniósł się jakiś trujący gaz... Nie dobrze. Wszędzie był włączony alarm, ale miałem szanse stąd uciec, jednak najpierw potrzebowałbym krótkotrwałego filtra - ręcznika albo jakiejś szmatki. Otworzyłem szafę, a w niej była jakaś dziewczyna, wciśnięta u góry niczym kulka ubrań. Gdybym się nie odsunął, zapewne dostałbym z kolanka... Ale skąd ona tu się wzięła!? MOMENT! Przecież wy nie wiecie, o co chodzi. Zacznę więc od początku, by was troszkę wprowadzić. Na chwilę stanę się także wszystko wiedzącym narratorem, ale tylko chwilowo! A więc tak...Nowy York. Miasto zatłoczone, jak to zwykle bywa, pełno samochodów i ludzi, korki na ulicach i ten cudowny hałas... Nienawidzę tego miasta pod tym względem. W jednym z budynków mieściła się siedziba tajnych służb, a dostać się do niej to nie lada sztuka... No zależy dla kogo. Jeśli ma się takie szczęście, jak ja, to nawet rzecz niemożliwa staje się bardzo, bardzo prawdopodobna... Ale my nie o tym. Służby specjalne planowały zrobić pewne projekty na ludziach. Chodziło o to, by wszczepić im różne geny zwierząt, czy zrobić z człowieka demona lub hybrydę, rozszczepić dwie dusze i połączyć je ze sobą... Nie sądzę, żeby to było bardzo miłe, a szczególnie w momencie, gdy robili to na żywca. Skąd wiem? No cóż. Jestem jedną ze złapanych osób, jako pierwszych planowali jeszcze złapać dwie i tu nasza historia się zaczyna.
W jednym z wielu pomieszczeń tego budynku siedziała kompletnie niepasująca do niego dziewczyna o blond włosach i hipnotyzująco zielonych oczach oraz białej cerze... Została skierowana na "rutynowe" badania. Tak myślała i spokojnie na nie czekała. Chociaż... Na co miała czekać? Nikogo prócz niej nie było w tym białym pokoju... Słysząc kroki dziewczyna się wyprostowała. Cały czas siedziała. Nudziła się, a pomieszczenie było dość przytłaczające. Nie odważyła się jednak wstać i rozejrzeć. Jakoś tak... Coś ją przed tym powstrzymywało. Jakiś wewnętrzny lęk. Jeden zły ruch i mogło się to źle skończyć. Głupie. Tak właśnie sobie mówiła. Co mogłoby jej tu grozić? W końcu przyprowadził ją tu ojciec, a on zawsze miał dziwne pomysły... Ale by jej nie skrzywdził. Zagryzła wargi.  Jak mała dziewczynka chciała w tej chwili zawołać tatę. W tym czasie szedłem na dół. Minąłem korytarz, w którym siedziała owa „badana”. ‘Ta kolejna ofiara i do tego jeszcze taka młoda... No cóż.’ Poszedłem dalej, a ona siedziała nadal, zrezygnowana na swoim miejscu. *Może pomylił salę...?* pomyślała i przeszedł ją dreszcz. Kiedy do pomieszczenia weszli mężczyźni w garniturach, alarm w jej głowie odezwał się jeszcze głośniej. Lekarze w garniturach?! Mimo to wiedziała, że nie ma szans przeciw dwóm dorosłym facetom... A oni zasłaniali jej drzwi do wyjścia. Chociaż... Czy umiałaby znaleźć wyjście? Wszystko było białe, niczym się od siebie nie różniło. Poszła za nimi próbując znaleźć punkt zaczepienia... „Pingwinki” otworzyły drzwi do wielkiego i nowoczesnego laboratorium, a na jego środku był przymocowany dość duży i niezbyt wygodny fotel, a nad nim było pełno sprzętu.. Kazali jej usiąść, więc tak zrobiła. Dziewczyna spojrzała niepewnie na mężczyzn, zagryzając wargi.-Co to za badania?
Spytała zaciskając dłonie, nie chciała tam siadać. Ale to pytanie wydawało jej się głupie. W odpowiedzi usłyszała tylko milczenie. Na znak jednego z naukowców zapięli ja, a przynajmniej mieli taki zamiar. Blondwlosa krzyknęła zaskoczona i nie pozwoliła się złapać, błyskawicznie odskoczyła, zbyt szybko jak dla ich, jedyne, co zrobili to zdrapali ją w ramię.
- Gdzie jest mój tata?- próbowała być spokojna, lecz jej głos drżał.
Dłonie trzymała zaciśnięte przy sercu. Złapali ją poraz kolejny za ręce i posadzili, tym razem ze skutkiem, lecz ona nadal nie usłyszała odpowiedzi. Uspokoiła się, lecz napięła tak, by po zapięciu pasów miała trochę luzu.
 -Gdzie jest mój tata?- spytała ponownie, drżącym głosem. Nie dość, że normalnie wyglądała na jakieś 14 lat, to w tej chwili jej oczy, które patrzyły na nich bezbronnie i prosząco, były zaszklone, co nadawało jej jeszcze bardziej niewinny wygląd. Poruszający, bo w domu ojciec kazał ubrać się na biało... Wyglądała jak aniołek. Do księżniczki brakowało jej jedynie diademu. Ta uroda, tak bardzo nielubiana, teraz przydatna.- Pr-roszę...- spojrzała na nich jak dziecko.
-Sprzedał cię dla  projektu rządowego.- z twarzy dziewczyny zniknął ten błagalno-proszący wyraz, zniknęło wszystko, zamarła na chwilę.
-On by nie mógł...- szepnęła cicho.- Kłamiesz!
Właśnie kończyła rozcinać pasy scyzorykiem i kiedy tylko to powiedziała, wręcz wyskoczyła z fotela, dobiegła do drugich drzwi, otworzyła je i wybiegła zatrzaskując drzwi. Uciekała dosyć szybko, starając się zmylić pogoń. Wbiegła do jednego z pokoi, który okazał się być pustym biurem. Było tam co prawda pełno papierów i charakterystyczny smród cygara, ale był urzadzaony w pięknym, starym stylu.  Blondwłosa schowala się do szafy na górna półkę, gdzie miała nadzieję, że nikt jej nie znajdzie.
 A w międzyczasie?
 Na lotnisku wylądował prywatny samolot. Wysiadła z niego młoda dziewczyna, o typowo azjatyckiej urodzie: długie do pasa czarne włosy i ciemna skóra. Jedyne, co odbiegało od normy to srebrzyste oczy ukryte obecnie za ciemnymi okularami. Miała na sobie obcisłe dżinsy, glany, jasną bluzkę wiązaną na szyi i koszulę w kratę. Ze sobą miała niewielką torbę, teraz beztrosko zarzuconą na ramię. Ruszyła w stronę odprawy bagażowej, aby odebrać swoją walizkę. Wzięła ją z delikatnym uśmiechem, zaskoczona, że nikt nie zorientował się, co jest w środku. Wyszła z budynku lotniska i wezwała taksówkę. Wsiadła w nią i pojechała do hotelu, przy okazji z zaciekawieniem obserwując miasto. Zajechała pod hotel i zameldowała się w nim, swoim zwyczajem w najwyższym możliwym pokoju. Dziewczyna w miarę się rozpakowała - większą część zawartości jej walizki zajmowała różnego typu broń, w tym katana i dwa sejmitary. Do tego różnego typu broń palna i amunicja do niej. Schowała za paskiem spodni niewielki pistolet i ruszyła się przejść po mieście. Nie zamierzała iść na policję, gdyż nie byłoby to zbyt mądre. Nie lubili agentów z innych rządów. Nie wiedziała tylko, że jest śledzona... Poczuła nagle mocne uderzenie w kark i straciła przytomność. Napastnicy wsadzili ją do bagażnika i zawieźli do budynku, tego samego, gdzie byli blondynka i ja. Brutalnie wrzucono ją do jednej z cel.  Obudziła się w kontakcie z posadzką i przeklęła pod nosem. ‘No po prostu genialnie...’ Wstała spokojnie, chodząc po celi. Broni jej nie zabrali, zapewne nie przypuszczali, że coś ze sobą wzięła. Tak samo okulary zostały. Przynajmniej tyle. Zaczęła przesuwać palcami po drzwiach, aby otworzyć zamek. W końcu wyciągnęła broń i zwyczajnie przestrzeliła go. Bo co się miała szczypać? W budynku zapanowały egipskie ciemności, na co Rina uśmiechnęła się paskudnie. Ściągnęła okulary, ukazując światu swoje srebrzyste oczy. Dzięki nim widziała idealnie w nocy, ale za to za dnia była praktycznie ślepa. No właśnie. Byłem tuz za rogiem zastanawiając się, czy pokazać się jej czy nie. Właściwie cóż gorszego mogło mnie spotkac?  Gdy wyszedłem zza rogu, spojrzałem na nię z przyjaznym uśmiechem.Wycelowała we mnie bronią. To chyba nie był dobry sposób, by załagodzić sytuację, ale przynajmniej nie wygladałem jak pingwinek, więc miałem miejsze szanse na nieporozumienie.
-Nie wierzę, że zamknęli cię tu z bronią! Kim jesteś?
-Najwyraźniej chyba zamknęli, skoro mam ją w rękach i celuję w ciebie.- pokręciła głową z wyrazem politowania w oczach.- Kim jestem? Agentką rządową.- powiedziała krótko. Och kolejna agentka... No to mam przesrane... Na całej lini.- Wysłaną tutaj przez rząd Japonii...-dodała, rozglądając się uważnie. Tak naprawdę agentką była jedynie oficjalnie, bo nie znaleźli nikogo na tyle odważnego, żeby wydawał jej rozkazy.
-Oni są na górze, pewnie na ciebie czekają.- no dobra... Zamknęli ją w celi i wrzucili tutaj, to nie był za dobry tekst... Ale może się czegoś dowiem i tak już mi sporo powiedziała, a do tego te świecące oczy... Hmm. Chyba jednak nie byłem pierwszym, na którym  przeprowadzali „badania”.
-Agenci...- zaklęła.- Cholera, to jest ośrodek badawczy, tak?! Robią tu eksperymenty na ludziach?!
-Tak.
W całym budynku rozległ się alarm, a Pingwinkow  zaroiło się niczym mrówek. No to się właśnie zwie wielkimi  kłopotami... Do tego ta dziewczyna z bronią przed chwilą kogoś postrzeliła. No świetnie, po prostu genialnie! Postanowiłem się wycofać, a ta torowała sobie bronią drogę. Przez to pingwinki wypuściły jakiś trujacy gaz i wszyscy agenci pochowali się. Chyba zostaliśmy tylko my. Teraz pytanie: planowali nas teraz zabić czy jedynie uśpić? Lepiej pobiegnę do jakiegoś z pokojów poszukac czegoś do zakrycia twarzy, żeby się stąd wydostać.
Wbiegłem do jednego z pierwszych pokoi, szukając ręcznika czy czegokolwiek, by zasłonić twarz. Po całym budynku rozniósł się jakiś trujący gaz... Nie dobrze. Wszędzie był włączony alarm, ale miałem szanse stąd uciec, jednak najpierw potrzebowałbym krótkotrwałego filtra - ręcznika albo jakiejś szmatki. Otworzyłem szafę, a w niej była jakaś dziewczyna, wciśnięta u góry niczym kulka ubrań. Gdybym się nie odsunął, zapewne dostałbym z kolanka... Ale skąd ona tu się wzięła!? W tym samym czasie owa nieznajoma agentka, dzięki tamtym eksperymentom mogła nie oddychać przez około 15 minut. W tym czasie zdążyła wydostać się z budynku i głęboko zaczerpnąć świeżego powietrza. Natychmiast też założyła okulary, aby cokolwiek widzieć. Wyjęła telefon, chcąc zadzwonić do kogoś, po czym zamarła. Oficjalnie przecież jej tu nie było... Przyjechała na prośbę niejakiego Shena. Zamknęła oczy, zastanawiając się, co robić. Zostało jej mało nabojów i była w kiepskim stanie, potrzebowała serum.
 Odszkoczyłem na pewną odległość, nie mogąc wyjść z szoku, jakim cudem ona tam weszła?  Nie byłem w stanie przez chwilę nic powiedzieć, lecz ona przyjrzała mi się przez dłuższy okres czasu i odezwała się.
-Kim jesteś?
-Jednym z eksperymentów. Shine jestem.  A ty? 
 

-Co tu robisz?- rozejrzała się, podeszła do okna i ostrożnie wyjrzała tak, by na zewnątrz nie było jej widać .
-Chodzę nie wiedząc, co ze sobą zrobić.- uśmiechnąłem się.
Teraz to właściwie mam szansę na ucieczkę. Wziąłem młodą dziewczynę za rękę i skierowałem się do wyjścia. Nie wiem czemu, ale poczułem się odpowiedzialny za nią. Wybiegliśmy z budynku. Uf, udało się, całe szczęście jeszcze niedaleko była ta agentka z Japonii. No czemu nie spróbować? Podbiegłem, a raczej podbiegliśmy do niej, bo ani przez  myśl mi nie przeszło, by puścić. *Oj niedobrze. Poczułem się odpowiedzialny... Jeszcze zacznę się martwić o nią.* Panienka  krwawiła i to mocno. Nie była w dobrym stanie, ale zrobiłem dobra minę do złej gry i się uśmiechnąłem do niej. Niepewnie także się uśmiechnęła. Musiała szybko wrócić do hotelu.
-Wezwiecie dla mnie taksówkę? Ledwo stoję.- powiedziała cicho, opierając się mocno o ścianę. Gdyby nie to, już dawno by upadła. W tym czasie księżniczka rozejrzała się na boki.
-Zmykajmy stąd... Może teraz nie patrzą, bo są zajęci i myślą, że jesteśmy nieprzytomni, lecz... Nawet jeśli mamy to szczęście, to ktoś za chwilę zerknie.- chyba dojrzała jakąś kamerę.
-W lesie są bunkry po II Wojnie Światowej, możemy tam iść.- właściwie nie wiem, gdzie chciała się udać srebrnooka, ale wziąłem ja na ręce z czystej ciekawości, co zrobi. Muszę sprawdzić, jakie mam granice i trochę  się zapoznać z jej  charakterem. Poza tym może mi się przydać, napewno  wie, co się tu dzieje. 
 

-Postaw mnie, ale już!- warknęła. *Będzie troszkę agresywna, jak sądze...*- Muszę się dostać do hotelu.- dodała. Rozejrzała się wokół.- Kamery... Jedna zepsuta, dwie patrzą w inną stronę... Tempo!- rzuciła ostro, zmuszając mięśnie do wysiłku. Uwolniła się z moich ramion i ruszyła w stronę postoju taksówek dwie ulice dalej. Poszedłem za nią, ale patrzyłem  na księżniczkę kątem oka. Blondynka natomiast poszła w swoja stronę, może musiała coś przemyśleć, że nie poszła za mną? Przyjdę po nią później. Taksówka jeszcze nie odjechała, a agentka kłóciła się  z taksówkarzem, nie chciał odjechać  we wskazanym przez nią kierunku. Nie dziwie mu się, cała zakrwawiona kobieta wsiada mu do samochodu, ale widać że musiała.  Zapakowałem się to taksówki i kazałem mu jechać do tego hotelu, gdzie chciała jechać dziewczyna, a ona w międzyczasie wycelowała we mnie broń.  Jest bardzo ostrożna, nawet za bardzo. No cóż. Przynajmniej zrobiła to tak, że kierowca tego nie widział. Po chwili dojechaliśmy pod wybrany adres. Ona wysiadła pierwsza i ruszyła w kierunku hotelu, więc poczłapałem się za nią. Wsiedliśmy do windy. Agentka przygryzła wargę, raniąc się w nią. Czy ona jest wampirem?
-Czego za mną idziesz?- spytała dość chłodno.
-Chcę się czegoś dowiedzieć, proste.
Zmrużyła oczy, wysiadając na swoim piętrze. Bez słowa weszła do pokoju 714 i kucnęła przy walizce, szukając fiolki z  jakimś płynem. *Co to  jest?* Usiadłem na łóżko i przyglądałem się, co robi. Znalazła fiolkę, nabrała płynu do strzykawki i wbiła sobie w szyję, zaciskając zęby. Powoli wtłoczyła do krwi zawartość strzykawki. *Wyglądało to trochę jak narkomania... Gdybym był  w miarę normalny jeszcze pomyślałbym, że tak jest rzeczywiście, ale patrząc na jej stan to chyba było jakieś lekarstwo.* Po chwili odetchnęła z ulgą, serum zaczęło działać.
-Siedź tu.- rzuciła niechętnie i ruszyła do łazienki.- I ani się waż ruszać moje rzeczy. 

*Oj tak, będzie agresywna i nieufna, co to tego mam stuprocentową pewność. Do tego będzie przewrażliwiona na dotykanie jej rzeczy i to bardzo. Oj ciężko będzie z nią współpracować...* Dziewczyna zamknęła się w łazience. Słyszałem tylko dźwięk wody. No tak i co by tu porobić ? Postanowiłem  rozejrzeć się  po pokoju. Patrząc po tym, co widziałem, ta dziewczyna natychmiast domyśliłaby się, gdyby cokolwiek zostało ruszone. Wyszła po chwili opatulona samym ręcznikiem, z nieco obolałymi mięśniami od zbyt długiego braku serum. Usiadła na fotelu.
-Słucham.- wilgotne włosy opadały jej na ramiona, ale oczy nadal były skryte za okularami. *Sexy... Bardzo sexy...*
-Na czym ma polegać ten projekt i czemu służy?
-Nie wiem.- odparła natychmiast, zakładając nogę na nogę i przypadkowo odsłaniając kawałek uda. *Mwyhyhy... Nice...*
-Jesteś jedną z agentek, do tego pewnie też po eksperymentach... Powinnaś coś wiedzieć.- popatrzyła na mnie uważnie.
-Coś ty za jeden?- syknęła z niepokojem. *Czyżby była za daleko od swojej broni?*
-Jeden z eksperymentów.- nie uśmiechało mi się to i troszkę się skrzywiłem.- Shine jestem.
-Shad... Rina.- mruknęła cicho. *Ciekawe czy podała swoje prawdziwe imię...*
-Wiesz cokolwiek na ten temat?
-Wiedzieć na 100% nic nie wiem... Ale sporo się domyślam.
-Więc czego się domyślasz?
-Wielu rzeczy.- burknęła niechętnie, krążąc po pokoju. Machnąłem ręką, by mówiła dalej.

 -A jak nie zechcę nic powiedzieć?- odwróciła się do niego, ściągając okulary i przecierając oczy, które zamknęła.
-Przyszedłem  tu tylko po to...- uśmiechnęła się paskudnie.  *Tssss? I love it, dosłownie kocham wrednych ludzi...*
-A ja myślałam, że Ci się zwyczajnie spodobałam.- zadrwiła. *No ciała niejedna może ci pozazdrościć*- Nie wyjdziesz stąd. Nie mogę zostawiać świadków... Widziałeś, co umiem.- spoważniała. *Ta, ciekawe co, jeśli wyjdę. Ona  chyba myśli, że jestem dzieckiem i mam małą świadomość  tego wszystkiego... No dobrze, pójdziemy tym tempem mniej więcej dalej.*
-Więc powiesz mi cokolwiek?- zaczynam się niecierpliwić. Westchnęła cicho.
- Przede wszystkim...- przymknęła oczy.- Jak wspomniałam, jestem agentką pracującą dla Rządu Japonii. Nic, co powiem, nie ma prawa dotrzeć do nikogo...- spojrzała na mnie swoimi wściekle srebrzystymi, prawie że białymi oczami. *Podoba mi się to...*
-Kto by uwierzył, podobno nie żyję...- uśmiechnęła się drwiąco.
-Ja się nigdy nie urodziłam.- mruknęła.- Wierz mi, uwierzyłoby całkiem sporo osób, ale bardziej się boję tych pochrzanionych naukowców.- *Oj tak! Wredna, pewna siebie, agresywna i sexy. Lubie ją!*
-No dobra, mów dalej.
-Te eksperymenty... Początkowo były projektem rządowym Japonii.- powiedziała rzeczowo.- Następnie „rozlały się” na inne mocarstwa. I to wszystko, co wiem. Reszta to moje domysły i spekulacje.

-A jakie są te domysły?
-Istoty powstałe w tych eksperymentach miały pomagać.... Nie, nie pomagać. Miały bezwarunkowo służyć swoim panom głównie w walce, ale nie tylko.- *To jestem do przodu z informacjami...*
-Niefajnie... Dużo  nas jest?
-Zależy o jaki kraj pytasz... W samej Japonii około 200 osób, o ile nie było więcej ośrodków niż te, o których ja wiem. W Rosji 15 sztuk, na razie więcej nie wyhodowali. Tutaj... Dopiero powstają, wszystko w fazie testów.- powiedziała rzeczowo.
-To wdepnąłem w niezłe gówno.- pokiwałem głową w niezadowoleniu.
-Co masz na myśli?- zmrużyła oczy.
-Kłopoty z FBI...- *Tak to nazywają ludzie...*- Jeszcze może być wojna, bo im odbije... A mają kilka osób już zmienionych...
-Oż.- mruknęła cicho.- Faktycznie niezłe bagno... FBI?- uniosła wysoko brwi.- A co ta podrzędna agentura ma z tym wspólnego?
-Potocznie mówi się na tych ludzi FBI...
-Nic nie rozumiem.- skrzywiła się.
-Na pingwinki  i całą tą organizacje i resztę  tego, w co się wpakowaliśmy, mówią FBI.
-Wpakowałeś.- uśmiechnęła się słodko.- Mnie tu oficjalnie nie ma.  

-To czemu tu jesteś?
-Musiałam.-westchnęła.- Przyjechałam tu w pewnym celu, zupełnie odbiegającym od eksperymentów. Ale teraz trzeba pingwinków wyrżnąć.
-Na pewno masz czas na wypełnienie celu, wszytko się zrobi, spokojnie. Co potrafisz jeszcze, tak właściwie?
-Mój cel jest nieaktualny. To była prywatna sprawa... A wyrżnięcie pingwinków jest priorytetem.- powiedziała dobitnie.- A po co ci to wiedzieć?- spytała ostro, z wyraźnym niepokojem w głosie. *Bardzo mi nie ufa, ciekawe co się takiego stało, że aż tak nie ufa ludziom... Albo ja mam dziwne pojęcie zaufania.*
-Jestem ciekawy, z kim będę pracował...
-Pracował?- uniosła brwi bardzo wysoko.- Pogięło cię? Ja pracuję sama.- prychnęła, po czym z powrotem usiadła na fotelu, zwijając się w kulkę. *Wiedziałem! Ale zostawienie jej teraz nie będzie dobre.*
-Taa?

-Taa.- uśmiechnęła się zadowolona sądząc, że wygrała. W tym momencie w moich oczach pojawił się ten piękny  błysk. -Zobaczymy, czy uda ci się samej...  pozbyć ich wszystkich.
-Wszystkich może nie... Mnożą się jak króliki. Ale ile się da, tylu wybiję.
-Syzyfowa praca.-westchnęła.
-Trudno.- mruknęła cicho. Wzruszyłem ramionami.
-Idę poszukać tej małej.- wstałem i skierowałem się do wyjścia.
 
A jak nie zechcę nic powiedzieć?- odwróciła się do niego, ściągając okulary i przecierając oczy, które zamknęła.
-Przyszedłem  tu tylko po to...- uśmiechnęła się paskudnie.  *Tssss? I love it, dosłownie kocham wrednych ludzi...*
-A ja myślałam, że Ci się zwyczajnie spodobałam.- zadrwiła. *No ciała niejedna może ci pozazdrościć*- Nie wyjdziesz stąd. Nie mogę zostawiać świadków... Widziałeś, co umiem.- spoważniała. *Ta, ciekawe co, jeśli wyjdę. Ona  chyba myśli, że jestem dzieckiem i mam małą świadomość  tego wszystkiego... No dobrze, pójdziemy tym tempem mniej więcej dalej.*
-Więc powiesz mi cokolwiek?- zaczynam się niecierpliwić. Westchnęła cicho.
- Przede wszystkim...- przymknęła oczy.- Jak wspomniałam, jestem agentką pracującą dla Rządu Japonii. Nic, co powiem, nie ma prawa dotrzeć do nikogo...- spojrzała na mnie swoimi wściekle srebrzystymi, prawie że białymi oczami. *Podoba mi się to...*
-Kto by uwierzył, podobno nie żyję...- uśmiechnęła się drwiąco.
-Ja się nigdy nie urodziłam.- mruknęła.- Wierz mi, uwierzyłoby całkiem sporo osób, ale bardziej się boję tych pochrzanionych naukowców.- *Oj tak! Wredna, pewna siebie, agresywna i sexy. Lubie ją!*
-No dobra, mów dalej.
-Te eksperymenty... Początkowo były projektem rządowym Japonii.- powiedziała rzeczowo.- Następnie „rozlały się” na inne mocarstwa. I to wszystko, co wiem. Reszta to moje domysły i spekulacje.
-A jakie są te domysły?
-Istoty powstałe w tych eksperymentach miały pomagać.... Nie, nie pomagać. Miały bezwarunkowo służyć swoim panom głównie w walce, ale nie tylko.- *To jestem do przodu z informacjami...*
-Niefajnie... Dużo  nas jest?
-Zależy o jaki kraj pytasz... W samej Japonii około 200 osób, o ile nie było więcej ośrodków niż te, o których ja wiem. W Rosji 15 sztuk, na razie więcej nie wyhodowali. Tutaj... Dopiero powstają, wszystko w fazie testów.- powiedziała rzeczowo.
-To wdepnąłem w niezłe gówno.- pokiwałem głową w niezadowoleniu.
-Co masz na myśli?- zmrużyła oczy.
-Kłopoty z FBI...- *Tak to nazywają ludzie...*- Jeszcze może być wojna, bo im odbije... A mają kilka osób już zmienionych...
-Oż.- mruknęła cicho.- Faktycznie niezłe bagno... FBI?- uniosła wysoko brwi.- A co ta podrzędna agentura ma z tym wspólnego?
-Potocznie mówi się na tych ludzi FBI...
-Nic nie rozumiem.- skrzywiła się.
-Na pingwinki  i całą tą organizacje i resztę  tego, w co się wpakowaliśmy, mówią FBI.
-Wpakowałeś.- uśmiechnęła się słodko.- Mnie tu oficjalnie nie ma.   
-To czemu tu jesteś?
-Musiałam.-westchnęła.- Przyjechałam tu w pewnym celu, zupełnie odbiegającym od eksperymentów. Ale teraz trzeba pingwinków wyrżnąć.
-Na pewno masz czas na wypełnienie celu, wszytko się zrobi, spokojnie. Co potrafisz jeszcze, tak właściwie?
-Mój cel jest nieaktualny. To była prywatna sprawa... A wyrżnięcie pingwinków jest priorytetem.- powiedziała dobitnie.- A po co ci to wiedzieć?- spytała ostro, z wyraźnym niepokojem w głosie. *Bardzo mi nie ufa, ciekawe co się takiego stało, że aż tak nie ufa ludziom... Albo ja mam dziwne pojęcie zaufania.*
-Jestem ciekawy, z kim będę pracował...
-Pracował?- uniosła brwi bardzo wysoko.- Pogięło cię? Ja pracuję sama.- prychnęła, po czym z powrotem usiadła na fotelu, zwijając się w kulkę. *Wiedziałem! Ale zostawienie jej teraz nie będzie dobre.*
-Taa?

-Taa.- uśmiechnęła się zadowolona sądząc, że wygrała. W tym momencie w moich oczach pojawił się ten piękny  błysk. -Zobaczymy, czy uda ci się samej...  pozbyć ich wszystkich.
-Wszystkich może nie... Mnożą się jak króliki. Ale ile się da, tylu wybiję.
-Syzyfowa praca.-westchnęła.
-Trudno.- mruknęła cicho. Wzruszyłem ramionami.
-Idę poszukać tej małej.- wstałem i skierowałem się do wyjścia. 

 Zamknij drzwi.- rzuciła za mną już senna.
Jak wrócę, pewnie będzie spała . Wyszedłem z hotelu i zastanawiałem się, gdzie mogła pójść księżniczka. Starałem się wybrać tą samą ścieżkę, co ona. Wytężyłem słuch. Mogłem usłyszeć jej głos gdzieś w oddali. Może szczęście dopisze? Miałem trochę lepszy słuch od innych ludzi, dokładnie to o około 8 razy lepszy. Wszczepili mi geny jakiegoś kota, tego akurat zdołałem się dowiedzieć. Rozglądałem się wokół, a obok latarni przechodziła jakaś zjawa. *Uh? Znalazłem!* Podbiegłem do  małolaty i uśmiechnąłem się.
-Chodź ze mną.
-Gdzie i po co?- spojrzała na mnie, a w świetle lampy jej tęczówki zabłysnęły błękitnym lodem *Słodka jest.*
-Chyba nie wrócisz do domu, gdzie cię sprzedali i mogą wezwać  garnitury?
-Nikogo tam nie ma.- warknęła na mnie. *Uuuu.*
-Skąd wiesz?

-Tata jest w pracy.- odpowiedziała, idąc dalej.
-A co jak wróci?

-Zdążę.
-Skoro tak uważasz... Przyjdź do  mnie, jak się zdecydujesz.
-Jakbym wiedziała, dokąd.- mruknęła i skręciła w boczną ulicę.
-Będziesz wiedziała.
Odszedłem i skierowałem się do miasta. Kupiłem czekoladę i żelki. Uwielbiam te słodycze, o tak! To mój życiowy napęd. Wróciłem do hotelu. Rin spała jak zabita, nadal na fotelu,  okryta tylko tym szlafrokiem, w którym wyszła z łazienki i nadal w tej samej pozycji. Zamknąłem cicho drzwi i wziąłem koc, nakrywając się. Rina
 mruknęła coś przez sen, natychmiast się budząc. Złapała mnie za rękę, przykładając mi paznokcie do szyi. Oczu nie otwierała, w pokoju było na to za jasno.
-Kim jesteś? I czego tu szukasz?- syknęła.- Mów, ale szczerze... Wyczuję, czy kłamiesz i zabiję.

-Shine... *Ona nie widzi? Wooow!*
-Co ty tu robisz?- przytkało ją trochę, ale paznokci nie zabrała.
-Jestem? Mówiłem, że idę po księżniczkę. Postanowiła iść do ojca. I czy ty nie widzisz?
-Mówiłam, że pracuje sama...- warknęła, puszczając mnie. *Tak, tak...*
-Tak, tak, pracujesz sama, ja tylko się będę kręcił niedaleko.
-Nie kręć się.- syknęła.
-Tak, tak, chcesz czekoladę?- *I tak będę...*
-Możesz dać.- mruknęła. Dałem jej połowę tabliczki. Mniam, jeszcze paczka żelek w kieszeni. 

 -Proszę.- wzięła czekoladę.
- Dzięki.- westchnęła i wcina czekoladę, nadal z zamkniętymi oczami.

-Czemu nie widzisz?
-Widzę.- zaprotestowała.

-Nie wyglądało na to...
-Odczep się.- fuknęła, czerwieniąc delikatnie. *Jest zła czy się rumieni z zawstydzenia, że odkryłem prawdę? *
-Pytam się tylko nie musisz się tak denerwować .- uśmiechnąłem się.
-Ja się nie denerwuje.- zjadła czekoladę do końca.

-Czyli zgdłem?- spróbowała mnie palnąć w łeb, ale nie trafiła.- Ha, mam rację!- wyszczerzyłem się.-YES!- no ale panienka mnie olała, czerwieniąc się jeszcze mocniej. *To chyba dobrze...*- Zejdziesz ze mną za 15 minut na dół?- *Tak, chcę wyjść po tą małą.*
-Muszę się ubrać.- wyplątała się z koca, dość niechętnie. Dobrze jej było na tym fotelu w tym kocu. *Fajnie tak wygląda...*
-Ta dziewczyna przyjdzie.
-Aaaa, tamta.- zaczęła grzebać za ubraniami w walizce. Dużo tego nie było, więcej było tam broni niż innych rzeczy.
-Ile broni, wooow!- pokazała mi środkowy palec. Fuck you...? Tsa, ale poprawna wersja to „Fuck me”... Mrraw hahah! Nie, nie, taki nie będę, ale wiecie o co chodzi.
Wyjęła spodnie i koszulę i zniknęła w łazience, żeby się w to ubrać. Czekałem na nią przy drzwiach i wtedy ta wyszła. Założyła  glany, właściwie to ich nie zawiązała i byliśmy gotowi do wyjścia. Nacisnąłem na przycisk  od windy i czekałem. Jechała z dołu.  Kiedy drzwi się otworzyły, ujrzałem Księżniczkę. *Co za niespodzianka, wiedziałem, że trafi, ale że aż pod same drzwi? Się spisała...*
-To możemy wracać do pokoju.- rzuciłem
-Ta...- blondynka mruknęła i poszła za mną, ale za to Rin skrzywiła się.
-Nie jestem od niańczenia dzieci...- warknęła.
-Ja się tym zajmę...
-Ależ ciociu...- zaczęła z jadem blondi.- Mama liczyła na to, iż się mną zaopiekujesz. -spojrzała na nią swoimi lodowymi oczyma ze złośliwym uśmiechem. Liczyła, iż ta domyśli się kłamstwa.
-Jasne, że tak.- powiedziałem szybko i zaprowadziłem obie do pokoju, zamykając drzwi. Wolałem to rozegrać w mieszkaniu. Bo zamieszanie jest tutaj  nie potrzebne.
 -Sam jesteś dzieciakiem. Ile ty masz lat?- fuknęła srebrzystooka.
-21... - *Wiem, stary jestem. Ale agentka umilkła. Ha zatkałem ją!* Słysząc moją odpowiedź zaczerwieniła się mocno. *Hyhyhyhyhy!*  Zwróciła twarz w stronę Hidoi.
-Słuchaj, dziecinko... Ja nie mam rodziny. Stworzenia mojego pokroju zabijają swoją rodzinę, gdy ta nie jest im potrzebna. Ja się usamodzielniłam bardzo szybko.- prychnęła, ze złośliwym uśmieszkiem.