środa, 16 maja 2012

Problemy, problemy...

-21...- padła odpowiedź Shine’a na moje pytanie o jego wiek. Noż ślicznie, to się wygłupiłam... Poczułam, że na moje policzki wpływa mocny rumieniec. Zwróciłam się dość niechętnie do tej smarkuli, którą przyciągnął tu Shine.- Słuchaj, dziecinko... Ja nie mam rodziny. Stworzenia mojego pokroju zabijają swoją rodzinę, gdy ta nie jest im potrzebna. Ja się usamodzielniłam bardzo szybko.- prychnęłam, ze złośliwym uśmieszkiem. Oczywiście kłamałam, może poza faktem, że nie miałam rodziny.
-A wiesz co mnie to obchodzi?- odparła obojętnie dziewczyna. No no, czyżby ktoś tu udawał, że ma kompletnie wyjebane na świat? Zachichotałam cicho.
-Zapewne tyle, co mnie...- powiedziałam z satysfakcją w głosie.- Tylko widzisz, jest jeden problem... On... - wskazałam na Shine'a.- ...może mi się przydać. Dzieci nie trawię  w ogóle, a zabijanie to dla mnie chleb powszedni. Teraz rozumiesz, dziecinko?- spytałam rzeczowo. Święta prawda, dzieci jedynie co umieją, to wkurwiać. A z tą dziewuchą to się nie dogadam w ogóle, byłam o to dziwnie spokojna.
-A rozumiesz, że gdyby on mnie nie zaprosił nie przyszłabym?- uśmiechnęła się do mnie słodziutko. Fuj.- Jeśli chcesz jego musisz znieść i mnie.- wyjaśniła niewinnie, choć z widoczną satysfakcją. Zaraz zaraz, kto powiedział, że ja w ogóle go zamierzam znosić? No chyba ja tu o czymś nie wiem. Poczułam na plecach wzrok chłopaka.
-Dziecko może mieć jakąś przydatną umiejętność, pomyśl i w ten sposób.- czy mi się wydaje, czy on zamierza wrobić mnie w opiekę nad smarkulą? Niedoczekanie.
-Nie trawię dzieci, pracuję sama, guzik mnie obchodzi, że ją zaprosiłeś.- powiedziałam krótko.- Mnie to zwisa. Jak mnie za mocno wkurzy, to jej gardziołko poderżnę i będzie spokój.- wzruszyła ramionami. Jakby mi mało było tego, że na chama wpakowali mi się do pokoju i najwyraźniej zamierzali tu zostać.
-Tak, pracujesz sama, tak, tak.- mruknął Shine, najwyraźniej mnie przedrzeźniając. Skurwysyn. Ale chyba za to właśnie go polubię.- Nie tykaj jej.- kącik ust chłopaka uniósł się w górę, nie wiem tylko, czy był to uśmiech czy raczej groźba, a Shine poszedł do mojej niewielkiej, hotelowej kuchni.
-Bo co mi zrobisz, co?- prychnęłam, kręcąc głową i uwaliłam się na fotelu. Wreszcie sobie spokojnie odpocznę...- Zresztą niby dlaczego ja się mam was pytać o zdanie...- no i to jest ten problem.
Jestem agentką rządową, a do tego mutantem... Wróć. Dla rządu jedynie „pracuję”, czyli z własnej woli wykonuję za nich brudną robotę, a wszystko to wiąże się z moją jakże piękną przeszłością. O której lepiej nie mówić. Bycie „mutantem” też nie jest do końca prawdą. Po prostu zostałam poddana pewnego rodzaju eksperymentom genetycznym oraz chemicznym, zyskując przez to wiele dziwnych umiejętności. Na przykład mój wzrok. Nie jestem ślepa, chociaż Shine zdaje się, że próbował to udowodnić... Tak dokładniej to po prostu moje oczy są aż za mocno wyczulone na promienie świetlne, więc światło dzienne zwyczajnie mnie razi. Światło odbite przez księżyc czasami też... Ale to już zależy. Im ciemniej, tym lepiej widzę. Wiem, porąbane to, ale tak jest. Ogólnie jestem stworzeniem nocnym. Reszty zdolności na razie wolę nie ujawniać... Wszakże po co od razu ujawniać wszelkie atuty? Shine tym czasem napił się czegoś w kuchni, sądząc po dźwiękach, wody i wrócił do głównego pokoju. Bezceremonialnie rozwalił się na kanapie. Smarkula natomiast usiadła na łóżku (Wrrrrr...) a walizkę postawiła obok niego, wsłuchując się przez chwilę w naszą rozmowę. No i oczywiście musiała się wtrącić.
-Bo go podobno potrzebujesz. On chce, żebym żyła, więc powinnaś się z tym liczyć. Wypadałoby przynajmniej.- stwierdziła trzeźwo. Miałam ochotę jej wytknąć, żeby się nie pchała z nosem w rozmowy dorosłych, ale zrezygnowałam. Jedynie popukałam się w czoło.
-Ja go potrzebuję? Powiedziałam, że ewentualnie może się przydać.- powiedziałam ciut ironicznie. Wszystkie dzieci tak przekręcają słowa czy tylko ona?
-Nie przyda się jeśli odejdzie, bo coś zrobisz.- i co z tego? Dam sobie radę bez niego, jak nie on, to kto inny.... Zresztą, po kie licho w ogóle mi pomoc?
-A phi.- skwitowałam ironicznie.- Nie to nie, znajdę kogo innego.- dziewczyna jedynie wzruszyła ramionami.- Jeden człowiek wte czy wewte, nie robi najmniejszej różnicy.- dodałam z namysłem. Mnie ludzi, mniej łowców, więcej spokoju... To chyba jasne, nieprawdaż?
Shine przewrócił jedynie oczami i uśmiechnął się do smarkuli.
-Co wzięłaś z domu? Zależy jaki człowiek, czasami robi różnicę...- odpowiedział i na moją opinię. W odpowiedzi jedynie wzruszyłam ramionami.
-Podstawowe rzeczy, parę ubrań...- odmruknęła blondynka.
W tym samym momencie zadzwonił mój telefon. Zaskoczyło mnie to, generalnie nikt do mnie nie dzwonił, o ile nie miał DOBREGO powodu. Numer tradycyjnie zastrzeżony, więc rzecz jasna odebrałam.
-Halo?- zapytałam, dosyć podejrzliwie. Po następnych słowach rozpoznałam Shena, gościa, który przekazywał mi zlecenia i tak dalej.
-Shadow, słuchaj, są problemy, dużo ich zresztą, zostań, gdzie jesteś, nie powinnaś wracać.- powiedział wprost. Właśnie, Shadow... To imię, którym posługuję się na co dzień, imię nadane mi ze względu na mój jakże piękny, nocny tryb życia.
-Shen, co się dzieje?- spytałam niepewnie i ostrożnie. Jak dotąd jeszcze nigdy nie miał takiego głosu... Takiego niepewnego i przestraszonego.
-To nie jest rozmowa na telefon!
-Shen...
-Słuchaj, wolisz nie wiedzieć, co się dzieje, tu jest piekło.... Zabronili nam mówić...- w jego głosie brzmiała panika. Trzeba go uspokoić...
-Shen.
-Nie dość, że zakazali nam mówić, to na dobitkę nic nam nie powiedzieli, nikt nic nie wie, a wokoło mnóstwo jakichś mutantów...- jęczał.
-SHEN!- huknęłam... no prawie huknęłam. Bynajmniej dość porządnie podniosłam głos, co go otrzeźwiło.
-T-tak?- zapytał cicho i niepewnie. No, już z nim lepiej.
-Nie pytam, co się dzieje, chociaż generalnie powinnam, ale mi to zwisa... I tak niezbyt chcę wracać. Shen, słuchaj, co dokładnie stało się w tamtych laborach? 6 lat temu, na starym mieście... Muszę to wiedzieć.- wracanie myślami do tamtych dni naprawdę nie było przyjemne... Ale musiałam. Facet, którego zastrzeliłam... Ja go znałam. Na szczęście on nie poznał mnie.
-Jak to co?- zaskoczyłam go tym pytaniem, nie spodziewał się go.
-Normalnie. Ale nie chodzi mi o oficjalną wersję, bo jak wyglądają oficjalne wersje, to obydwoje wiemy.- powiedziałam rzeczowo. Chłopak wyraźnie się zmieszał.
-Shadow... Rin, czemu pytasz?- w jego głosie brzmiała niepewność i coś jakby... strach? Czyli coś było nie tak. Jeszcze co do mojego imienia... Nazywam się Hattori Rina, ale oficjalnie nie mam nazwiska, a moje imię skracają wszyscy do Rin. Wszyscy ci, którzy nie nazywają mnie Shadow, rzecz jasna. Ale pomińmy to, w tej chwili są ważniejsze sprawy niż to, kim (a raczej czym) jestem i jak się nazywam.
-Słuchaj... Ja mam dobrą pamięć. I zbyt dobrze wiem, do kogo strzelam.- powiedziałam wprost. Ciche przekleństwo po drugiej stronie słuchawki powiedziało mi, że moje podejrzenia były słuszne.
-Okey, okey.- zdenerwował się, tylko czym?- Wedle oficjalnej wersji przeżyliście jedynie ty, Rudy i Diego. Faktycznie przeżyli wszyscy, za wyjątkiem może kilku osób, które nie miały ochoty współpracować. Nikt nie miał się o tym nigdy dowiedzieć, gości, naukowców, kupiła jakaś korporacja za ciężkie pieniądze, nasi mieli to tak tylko obserwować kątem oka. A wiesz, jak to wygląda... Po jakimś czasie naukowcy i cała tamtejsza ekipa się rozpłynęła, niczym kamfora. Nigdy ich nie znaleziono.- westchnął.- Rin, czemu pytasz?
-Ten facet... To był ochroniarz z naszych laborów, na Starym Mieście. Całkiem spoko facet z niego był... A teraz pracował dla tutejszego, nowo powstałego ośrodka badawczego. Garniturek i te sprawy... Dlatego musiałam wiedzieć.- powiedziałam cicho.- Strzeliłam mu w łeb po to, żeby mnie nie rozpoznał, te cholerne tęczówki są zbyt charakterystyczne.- skrzywiłam się. Od dawna trułam szefostwu, żeby mi dali soczewki przyciemniające, ale gdzie tam. W dupie to mieli. Eh.
-Niedobrze... Mogli mieć kamery, nie wiadomo, co tam się dzieje... A chrzanić naszych, wracaj tutaj i będziemy kombinować.- powiedział rzeczowo. Zamyśliłam się przez chwilę. Przed oczami stanęło mi, co się działo w tych „Ośrodkach badawczych”...
-Nie.- powiedziałam dobitnie.- Zostaje tutaj tak długo, jak będzie to konieczne, aby to wszystko wyjaśnić. Pamiętasz nasze „zasady”, prawda?
-Tia....
-No właśnie. Zostaję. Wyślij mi trochę gotówki na konto, w razie pytań czy niejasności będę dzwonić.- powiedziałam wprost i zanim Shen zdołał cokolwiek powiedzieć, wyłączyłam się.
Spojrzałam na dwóch nieproszonych gości w pokoju hotelowym, który zajmowałam. Shine z uniesioną brwią przysłuchiwał się temu, co mówiłam, a gdy na niego spojrzałam, wyszczerzył się. Pięknie, sypnęło się, że wiem i to całkiem sporo.
-Co wiesz o tych badaniach?- spytała dziewczyna, patrząc na mnie.-Bo, że coś wiesz to nie ulega wątpliwości.- no raczej, że nie ulega. To było tuszowane, ale większość agentów rządowych o tym wiedziało. Chociaż zwykle znało tylko oficjalną wersję.
-A niby dlaczego mam wam cokolwiek mówić?- spytałam z rozbawieniem w głosie, rozkładając się wygodnie na fotelu. Ani myślałam cokolwiek im mówić... To nie byłoby zbyt mądre. Tak naprawdę przecież ja o nich nic nie wiedziałam, cholera wie, co mogliby zrobić.
-Bo siedzimy w tym wszyscy?- odparła pytaniem na pytanie. Prychnęłam pod nosem. Ależ mi powód...
-To nie jest powód.- stwierdziłam spokojnie. W zasadzie mało było rzeczy, po których byłabym skłonna powiedzieć im, co wiem. Zresztą, przecież Shine wyciągnął ode mnie, co wiem, więc po co te pytania? Eh. No okey, nie powiedziałam mu nawet ¼ tego, co wiem, ale oni o tym nie wiedzą, a to plus dla mnie.
-Według mnie jest wystarczający.- stwierdził chłopak
-Dla mnie nie.- oczy zaczynały mi już nieco łzawić, więc ściągnęłam okulary i z krzywiąc się, przetarłam oczy. Słońce waliło światłem koszmarnie. Miałam ochotę zasłonić kotary i pogrążyć pokój w egipskich wręcz ciemnościach, ale to by było zbyt dziwne. Z powrotem nałożyłam okulary.
-Znając życie nie użyjesz empatii i nie postawisz się w naszej sytuacji, co?- uśmiechnęłam się na to paskudnie.
-Nie mam czegoś takiego jak empatia czy ludzkie uczucia.- powiedziałam słodkim głosem. W zestawieniu z moim Uśmiechem Firmowym nr 1 brzmiało to upiornie.
-Cholerna paskuda.- w odpowiedzi Shine wyszczerzył się jak rasowy psychopata. Yatta, psychopata! Uwielbiam psychopatów!
Smarkatowate, wcale nie lepsze ode mnie, zawtórowało Shine’owi.
-Potwór.- mruknęła. Roześmiałam się radośnie.
-Och dziękuję za komplementy, nie zasługuję na nie.- zrobiłam niewinną minkę, udając zawstydzenie.
-Nie skomentuję tego.- mruknęła blondynka, patrząc na mnie z czymś w rodzaju obrzydzenia.- Lecz do tej pory uważałam, że radość, złość i tak dalej to jednak ludzkie uczucia. Nie powinnaś być obojętna jak takie zombie? Nawet pasujesz...- ooooo, tego to mi jeszcze nikt nie powiedział. Poza tym ja twierdzę, że złość, gniew, nienawiść, chęć zemsty, chęć zabójstwa potrafią czuć nie tylko ludzie... A co do radości... Jak wielka różnica jest między nią a czystą satysfakcją? Raczej niewielka.
-Ktoś ci każe komentować?- zaciekawiłam się żywo, a na resztę się lekko skrzywiłam.- Ej, zombie, według wszelakich definicji, to ożywiony trup bądź generalnie istota nieżywa ze zdolnością do wytwarzania impulsów elektrycznych warunkujących poruszanie się i posiadające instynkt nakierowany jedynie na pożywienie.- powiedziałam spokojnie.- A poza definicją ogólnie można uznać, iż zombie to osoba imieniem Kyle.- znaczy drugi kumpel, z którym w przeszłości łączyły mnie dość specyficzne relacje... Okey, okey, przespałam się z nim. Obydwoje sądziliśmy, że za kilka godzin zginiemy, więc... No jakoś tak wyszło, nieważne. Bynajmniej przeżyliśmy, zostaliśmy przyjaciółmi, ale Kyle potem wyjechał z Japonii, ale powiedział, że jakby co zawsze mogę do niego zadzwonić.
-Nawet pasuje ci to imię...- powiedział Shine. Że what the fuck?
-Hmmm?- spojrzałam na niego pytająco, z brakiem zrozumienia na twarzy.
-Nic, nic.- mruknął. Dopiero w tym momencie skojarzyłam jedną rzecz...
-Właśnie, Kyle!- trzasnęłam się z rozmachem w łeb. Skleroza nie boli...- Przecież on mieszka w Nowym Yorku!- gwałtownie zaczęłam szukać numeru w książce telefonicznej błagając, aby okazał się poprawny. Dziewczyna tym czasem zakryła usta dłońmi.
- Ja nie mogę...- a na moje ożywienie się zareagowała z jeszcze większym obrzydzeniem.- Zombie w znajomych... Uroczo.
-To  jest piękne, nie?- Shine wyglądał, jakby zaraz miał ryknąć śmiechem
Olałam obydwojga, wybierając numer i błagając w myślach, żeby odebrał. Hej, nie patrzcie na mnie... Kyle nie jest zombie i nigdy nim nie był! Po prostu był ostoją spokoju, nic nigdy nie było w stanie wyprowadzić go z równowagi, wszystko robił metodycznie, powoli i z uwagą. Nie trzeba było długo czekać, żeby ktoś dał mu ksywkę Zombie i generalnie już tak zostało. Chociaż biada temu, kto się tak do niego zwrócił, co jak co, ale Kyle potrafił robić przerażające miny. Prawie wrzasnęłam z radości, gdy facet odebrał.
-Tak, słucham?
-Kyle?
-Rina?!- ucieszył się, słysząc mój głos. Zrobiło mi się jakoś tak dziwnie w środku... Nigdy nikt nie cieszył się, słysząc mój głos... Ale Kyle zawsze był inny.
-Ta jest.- wyszczerzyłam się, chociaż nie mógł tego widzieć.- Słuchaj, ty dalej mieszkasz w Nowym Yorku?- spytałam ostrożnie.
-Taaaa, a co?- w jego głosie zabrzmiała lekka podejrzliwość. No tak, Rina = kłopoty.
-Umm, a masz dostęp do sterylnych laborów?- zapytałam spokojnie.
-Rin, moja droga, może najpierw, do czego ci to potrzebne, o co chodzi?- spytał wprost.
-Leki mi się kończą. Mam 6 fiolek. Przy normalnym dawkowaniu starczy na 2 dni, ale jak przetrzymam do 12 godzin, to i na 3 dni.
-Ach serum... Jasne. 2 dni powiadasz? Na jutro będziesz miała.- zaproponował.
-Normalnie cię wyściskam.- odetchnęłam z ulgą. Bez serum długo bym nie pożyła...
-Nie musisz.- zaśmiał się.- Wyślę ci jutro esa, gdzie masz przyjść i o której, pasuje?
-Jasne, nie ma najmniejszego problemu. Dzięki, jesteś wielki.- naprawdę byłam mu wdzięczna. Pożegnałam się z nim i rozłączyłam. No, to problem pod tytułem serum zażegnany. Uuuuuf.
Smarkata ziewnęła, znudzona. A w nosie ją mam, nie jest mi do niczego potrzebna. Zdawałam sobie sprawę z tego, że moje oczy błyszczą niezdrowo, ale na szczęście miałam okulary. Są wkurzające, ale jak miło ratują czasami tyłek... Shine wstał i podszedł do mnie. Oczy mu dziwnie błysły, na co cała się spięłam. Nie ufałam mu, licho wie, co mu wpadnie do łba. Po chwili się okazało, że mój instynkt jednak miał rację. Otóż chłopak podszedł, ugryzł mnie w ramię (jego szczęście, że nie do krwi...) i wrócił na swoje miejsce. Popatrzyłam na niego zaskoczona przez chwilę, potem spojrzałam na swoje ramię zastanawiając się, czy to naprawdę się wydarzyło. Jednak zaczerwieniona skóra w miejscu ugryzienia mówiła sama za siebie. Parsknęłam cichym śmiechem. Debil z niego... Nie wpadło mu do głowy, że mogłam być wysmarowana trucizną? Sporo osób tak robiło....
-Gratulacje.- powiedziałam życzliwie.- Wiesz, że mógłbyś być trupem?- zaciekawiłam się. Trucizny na skórze działały jedynie w kontakcie z płynami ustrojowymi... Czyli śliną, krwią i tak dalej.
-Dobrze smakujesz.- stwierdził z uśmiechem.- I nie interesuje mnie to.- przewróciłam oczami. Idiota, przysięgam, idiota.
-Jesteś albo jakiś jebniętym wampirem...- w końcu nie ugryzł do krwi.- albo jednym z demonicznej Triady, nic innego nie wchodzi w grę...- skwitowałam. Innych stworów chętnych do gryzienia zbyt wiele nie było. Chociaż tak szczerze mówiąc wolałam, żeby był jednak wampirem. Z demonami łączyła mnie niezbyt przyjemna historia, bałam się ich straszliwie, poza tym nigdy nie wiadomo, co takiemu wpadnie do głowy.
-No i zgadłaś.- wyszczerzył się. Oooooo, ale ja to tylko walnęłam tak sobie...
-Która z opcji?- spytałam rzeczowo, modląc się o to, żeby był wampirem. Nie powiem, żebym je lubiła, ale lepsze to, niż żeby był demonem.
-Druga.- padła odpowiedź. Pięknie... Z demonami nie chciałam mieć kompletnie nic do czynienia. Koniec kropka. Wybacz, psychiczne stworzenie... Wstałam z fotela i się przeciągnęłam.
-Tam są drzwi.- wskazałam mu je.- Won.- powiedziałam dobitnie. Wybacz, jeszcze sobie cenię swoje życie, chociaż marne.
-Mimo wszystko on ci trochę pomógł.- dziewczynka spojrzała na mnie unosząc lekko brwi. Wiem, wiem, aż tak niewdzięczna nie jestem, ale nie mam innego wyjścia.
O dziwo Shine nie protestował, jedynie obejrzał się, czy ta mała idzie za nim. Mądry facet.
-Możesz iść z nim, jak ci coś nie pasuje.- powiedziałam chłodno, nie ukazując emocji.
Niebieskooka wstała i postawiła walizkę na kółkach, oglądając się na Shine’a.
-Mam zostać, żebyś mnie zabiła?- prawie że prychnęła.
Eeeeej no, ja naprawdę jestem taką psychopatką, że jak kogoś nie lubię, to go zabijam? Takiego na przykład szefa ośrodków... Umm... Dobra, to się wytnie. To naprawdę nie moja wina, że zleciał z tej pieprzonej skarpy, musiał uciekać przede mną? Ja tylko miałam kilka pytań... Shine otworzył drzwi pokoju, aby wypuścić smarkulę. Ja tym czasem kucnęłam przy walizce, przeszukując ją pod kątem serum. Może czas na małe wyjaśnienia... Jestem czymś w stylu zmutowanego wampira. To znaczy, że mam w sobie większość genów wampirzych, w tym niestety także i ten, który warunkuje picie ludzkiej krwi. Serum służy do tego, abym tego robić nie musiała... W ogóle nie wiem, jak mój organizm zareagowałby na krew, ale wątpię, żeby mi się ta reakcja podobała... Wobec czego muszę sobie wstrzykiwać serum do żył i tyle. Bez niego straszliwie słabnę. Naciągnęłam płynu z fiolki do strzykawki i wbiłam igłę w szyję, wtłaczając zawartość strzykawki do krwi. Dopiero wtedy jej odpowiedziałam.
-Generalnie mi zwisa, co zrobisz.- bylebyś nie siedziała mi na głowie. Ale tego na głos już nie powiedziałam.
Wyszła z pokoju, a Shine za nim. Nawet drzwi zamknął za sobą. Nareszcie spokój. Uśmiechnęłam się z zadowoleniem, po czym nieco spochmurniałam. Trzeba się zabierać do roboty. Musiałam ustalić, kiedy powstały te ośrodki i tak dalej i tak dalej... Wyciągnęłam ze skrytki w walizce laptopa, odpaliłam go i zaczęłam szukać informacji o ośrodku badawczym w Nowym Yorku. Niestety nie znalazłam nic... Po krótkim namyśle przeszukałam jeszcze kilka serwerów pod kątem informacji o chłopaku. Trochę tego było, ale najważniejsze dla mnie było jedno: nie należał do demonicznej mafii. Był całkowicie czysty w tym względzie, czyli można było mu w miarę nawet zaufać. Chociaż ten jego charakterek... zaśmiałam się na głos, zamykając laptopa. Mój wzrok padł na łańcuszek z dość dziwnym wisiorkiem. Był on trójkątny, w środku miał obracające się koło, a na owym kole było coś w stylu czarnego diamencika.  Z zaciekawieniem wzięłam go do rąk. Mogłam przysiąc, że wcześniej go tu nie było... Czyli ktoś go tutaj zostawił. W sumie nawet wiedziałam, kto – Shine. Zawahałam się na chwilę, ale założyłam wisiorek na szyję. Gdyby chciał mnie zabić, zrobiłby to w momencie, gdy zasnęłam, a on przyszedł do pokoju. Miał idealną okazję, aby mnie zabić. A skoro tego nie zrobił, to znaczy, że byłam potrzebna żywa. Przeciągnęłam się. Ogarnęłam niewielki burdel w pokoju i walnęłam się spać. Nie byłam zmęczona, ale przy mojej „pracy” miałam niewiele okazji, żeby się porządnie wyspać, więc korzystałam z każdej wolnej chwili, aby nadrobić braki snu. Rano obudził mnie SMS od Kyle’a. Chciał się spotkać o 10 przy jakimś budynku. Nie miałam bladego pojęcia, gdzie to jest. Wstałam, wzięłam szybki prysznic w lodowatej wodzie, aby się do końca obudzić i się ubrałam. Jak zwykle w to samo – kraciasta koszula, bojówki, glany i jakiś top, tym razem czarny. Poukrywałam na sobie tyle broni, ile byłam w stanie (czyli całkiem sporo) i wezwałam taksówkę. Taksówkarz bez problemów zawiózł mnie na miejsce spotkania. Kyle już czekał. Jak obiecałam, rzuciłam mu się na szyję. Wyraźnie cieszył się na mój widok. Przekazał mi serum, pogawędziliśmy chwilę i się zmył twierdząc, że ma mnóstwo roboty. No cóż. Wcześniej jednak mi wytłumaczył, jak dojść na pieszo do hotelu. Ruszyłam więc w stronę hotelu, ale po drodze zauważyłam identyczne znaki, jak były na moim wisiorku. Zdaje się, że czegoś tu nie rozumiem... Z zaciekawieniem ruszyłam za owymi znakami. Doprowadziły mnie gdzieś na koniec miasta, kończąc się na przeciwko całkiem ładnego domu. Obejrzałam go z zaciekawieniem. Kto normalny buduje dom na takim odludziu? Furtka była otwarta... Odruchowo stanęłam w furtce, chcąc iść dalej, po czym zatrzymałam się i zaklęłam. I co ty wyrabiasz, idiotko? Licho wie, kto tu mieszka... Cofnęłam się o krok, chcąc wycofać. W tym samym momencie z domku wyszedł Shine.
-Ooo, Rina...- zdziwił się na mój widok. No tak, to już wiem, skąd te znaki i wisiorek.
-Shine.- skrzywiłam się lekko. No przecież mu nie pokażę, że go polubiłam i że tak jakby zaczynam mu ufać.- To wszystko jasne.- zrobiłam w tył zwrot i się odwróciłam plecami do niego, zamierzając wrócić do hotelu.
-Co wszystko jasne? Sama przylazłaś.- zaśmiał się wesoło. Ych...
-Ciekawość nie boli.- prychnęłam.- Sama przylazłam, to sama odejdę.- powęszyłam przez chwilę nosem. Jakiś smakowity zapach wydobywał się z domku.- Jajecznica.- mruknęłam z pewnego rodzaju tęsknotą. Bogowie, od ponad 6 lat nie jadłam ludzkiego żarcia... Nie było mi zwyczajnie potrzebne. Eh. Cholernie smakowicie to pachniało.
-Jak chcesz, to możesz wpaść.- zaproponował Shine, idąc gdzieś. Akurat w tym samym kierunku co ja, niestety.
-Nie, dzięki.- powiedziałam ironicznie.- Licho wie, co ci wpadnie do łba.- tiaa, podziękuję za wątpliwą przyjemność posiadania na ciele śladów po twoich zębach.
-Aż tak mi nie ufasz?- zdziwił się. Noż cholera jasna, to chyba jasne, że nie ufam demonowi?! Niby w aktach pisało, że był w porządku, no ale jednak...- Przecież cię nie zabiję.- yhy...
-Ugryzłeś mnie.- i zapewne będziesz to dalej robić, skoro ci „smakowałam”.
-I?- on chyba jakiś niedorozwinięty jest...
-Kto wie, co jeszcze ci wpadnie do łba.- mruknęłam dość łopatologicznie. Sam tego nie pojmie.
-Jeśli mówię, że cię nie zabiję, to cię nie zabiję.- obruszył się.- Za seksowna jesteś na to.- czy ja dobrze słyszę?! Poczułam, że się rumienię.
-Tiaa.- popukałam się w czoło.- Bo ci uwierzę.- mruknęłam.
-Gdybym chciał cię zabić, zrobiłbym to wcześniej.- szlag. Punkt dla niego. Dobra. Boję się demonów, wystarczy?! Są dziwne.
-Nie dałbyś rady.
-I tak bym próbował.- wzruszył ramionami.- Skoro twierdzisz, że nie dałbym rady, to czego się boisz.- ale ja się nie boję! No dobra, boję. Ale mam czego, demon jest nieobliczalny, a to jest demon z chorą psychiką. Ale przecież się nie przyznam.
-Próby też potrafią utrudnić życie.
-Obydwu osobom, a po co się mam przemęczać?- wyszczerzył się. Nie dość, że psychopata, to jeszcze leń. Kawaii! Z trudem stłumiłam uśmiech.
-Niech będzie...- zgodziłam się łaskawie.
Po minie chłopaka doszłam do wniosku, że czuł się usatysfakcjonowany, iż wygrał ze mną rozmowę. A niech się biedny cieszy. Olałam to, wracając do hotelu. Jednocześnie zastanawiałam się, co ja zrobię. Meldunek kończył mi się dzisiaj wieczorem, a forsy na przedłużenie nie miałam. Eh, w tym wypadku zostaje mi tylko jedno... Shine polazł gdzieś do sklepu, a ja cofnęłam się i usiadłam na jakimś pniaku, przyglądając się uważnie wisiorkowi. Co on mi dał? Po jakimś czasie chłopak wrócił, niosąc olbrzymią siatkę słodyczy.
-Co to jest?- zapytałam rzeczowo na jego widok. Rzecz jasna mówiłam o wisiorku, bo zapach czekolady czułam aż tutaj. Jednak ten źle mnie zrozumiał, albo rżnął głupa. Sama nie wiem, która opcja była bardziej prawdopodobna.
-Słodkie rzeczy.- przewróciłam oczami.
-Mówię o wisiorku.
-Aaa. Po prostu wisiorek.- tak, a ja jestem żoną cesarza Chin. Gołym okiem widać, że on coś oznacza.
-Tak, tak...- pokręciłam głową.- Co on oznacza?
-Klucz... Oko albo czas... Zależy, jak to odebrać, bo to koło się obraca.- yyyyyyy? Popatrzyłam na niego zaskoczona.
-Pokaż.- poprosiłam go, zaciekawiona. Sam wisiorek był interesujący, a w zestawieniu z tym, co powiedział...
Podszedł do mnie i wziął wisiorek. Złapał za jeden koniec  trójkąta oraz jego podstawę, po czym pstryknął palcem w koło. Koło zaczęło się obracać, razem z owym czarnym diamencikiem w środku, co dawało piękny efekt czarnego krzyżyka na srebrnym tle. Wyglądało to naprawdę ślicznie. Patrzyłam na to zafascynowana.
-Piękny.- mruknęłam cicho. Shine uśmiechnął się do mnie. Widziałam w jego oczach, że wiedział, do czego ten wisiorek służył, ale nie chciał mi powiedzieć. Wstałam z pniaka.- Ogólnie to przyszłam tylko zapytać o wisiorek.- mruknęłam.- Pa pa...- mruknęłam ciut niepewnie. A cholera wie, co temu wpadnie do głowy... Chociaż coraz bardziej kusił mnie pomysł poproszenia go o coś.
-Nie chcesz wpaść? Wolne loty do Japonii są dopiero za tydzień.
-Nie wracam.- powiedziałam krótko.
-Czemu?- zaskoczyłam go tym stwierdzeniem.
-Mam tu coś do załatwienia.- wzruszyłam ramionami, chowając ręce do kieszeni spodni.
-Z ciekawości... Co takiego?
-Ach mniejsza. Coś związanego z pingwinkami i całą resztą.- czyli dorwać, przesłuchać, zabić. Ale tego nie powiem na głos.
-Jak będziesz potrzebowała pomocy, wiesz, gdzie szukać.- wyszczerzył się do mnie.- Ale to nie znaczy, że będę milszy.- ło rany, to on w ogóle jest miły? Odwrócił się leniwie i rzucił we mnie zgniecionym kawałkiem papirusu razem z niewielkim kawałkiem mapy prosto w moją głowę. Złapałam to zręcznie.
-Idiota.- skwitowałam to, po czym westchnęłam. A, raz kozie śmierć.- Wynajem pokoju w hotelu mi się kończy... Mogę się u ciebie zahaczyć?- zaśmiałam się, kryjąc tym swoje zmieszanie.
-Możesz, możesz.
-Ha!- zaśmiałam się, tym razem radośnie.- To ja będę u ciebie za 3 godziny.- tyle mi wystarczy. Shine uśmiechnął się, a jego oczy rozbłysły na chwilę. Zaniepokoiło mnie to.- Co tak błyskasz oczami?- spytałam z niepokojem w głosie.
-Ja? W życiu.- wolnym krokiem ruszył w stronę domu. Eh, kłamca...
-Tiaa.- zaśmiałam się i pobiegłam do hotelu.
Spakowałam się dość szybko, w końcu dużo rzeczy nie miałam. Przerzuciłam torbę przez ramię, walizkę wzięłam do ręki i zeszłam do recepcji. Wymeldowałam się z hotelu i ruszyłam w stronę domku za miastem. Dotarłam tam punktualnie i zadzwoniłam do drzwi.
-Wejść!- usłyszałam głos Shine’a, a ta mała otworzyła mi drzwi i zmierzyła mnie wzrokiem.
-Dzień dobry.- powiedziała sucho, wpuszczając mnie. To że ja mam ją znosić? Nombre de Dios...
-Yo.- powiedziałam krótko, włażąc do środka. Postawiłam torbę i walizkę tak, aby nikomu nie przeszkadzały, po czym zdjęłam buty.
-Co ty tu robisz?- zapytała niechętnie. Jednocześnie pojawił się Shine.
-Pokój u góry jest wolny.- powiedział w moją stronę, po czym rzucił do blondynki.- Mówiłem, że się zjawi.- jasnowidz jeden się znalazł... Spojrzałam na nią.
-On mi pozwoli.- wskazałam na chłopaka i wyszczerzyłam się do niego.- Dzięki. Nie bójta się, będę wracać tylko na noc, a pewnie nawet to nie. Ale od czasu do czasu muszę się gdzieś przespać.- powiedziałam beztrosko i zaczęłam się targać z rzeczami do góry.
-Dość szybko uległa...- usłyszałam głosik małolaty. Uśmiechnęłam się pod nosem, ale nie skomentowałam w żaden sposób. Bo po co?- Wszystko jedno.- mruknęła tonem, jakby faktycznie wszystko jej zwisało i wróciła do swojego pokoju.
Weszłam do pokoju, który miał być mój i odstawiłam walizkę gdzieś pod ścianę. Pierwsze, co zrobiłam, to zasłoniłam zasłony, tworząc w pomieszczeniu głębokie ciemności. Z wielką ulgą zdjęłam okulary i zamruczałam zadowolona. Jak cudownie... Kocham ten mrok. A od słońca i okularów oczy zaczynały mnie boleć. Usiadłam na fotelu, wyjęłam książkę z torby i zagłębiłam się w lekturze. Po chwili do pokoju wszedł Shine, bez pukania. Na jego widok poderwałam głowę, patrząc pytająco.
-Zamknij drzwi.- poprosiłam. Przez otwarte wlatywało światło, które raziło mnie po oczach. Posłusznie zamknął drzwi.
-Co czytasz?
-Książkę. Na podstawie Resident Evil.- mruknęłam spokojnie, z powrotem pakując nos w lekturę.
-Yhm...- mruknął chłopak.- I tak nie mam pojęcia, co to...
-Taki filmik.- zachichotałam.- O zombie.
Rozległo się pukanie do drzwi.
-Mogę?- usłyszałam głos tej smarkuli.
-Weszła.- powiedziałam nonszalancko. Shine usiadł na łóżku, a ta weszła do pokoju.
-Shine, masz może jakieś książki? Naukowe, czy coś...- zapytała go.
-Są na strychu.- powiedział spokojnie.
-Którędy na strych?- olałam ich rozmowę, wracając do lektury.
-Do końca korytarza i pociągasz za sznurek, ale uważaj, żeby cię schody nie uderzyły.
-Dobrze, dziękuję. Pa.- blondynka wyszła i tam poszła.
-Pa pa.- zamruczałam, pochłonięta lekturą.
Niestety nie dane mi było się nią nacieszyć. Shine zabrał mi książkę i odłożył ją na podłogę, uprzednio jednak zaznaczając miejsce, w którym skończyłam. Po czym najzwyczajniej w świecie się na mnie rzucił.
-Shine!- uciekłam mu zręcznie, krzywiąc się.- Co ci odjebało?!- nawet poczytać nie da.
-Pobawić się nie dasz...- to ma być zabawa? To jest dręczenie! Przewrócił mnie na glebę na plecy i zawisł nade mną, niczym kat nad grzeszną duszą, trzymając unieruchomione moje ręce.
-Aaa!- popatrzyłam na niego gniewnie. No co on sobie wyobraża.... Uśmiechnęłam się złośliwie. A może ja też się pobawię?- I co teraz?
W odpowiedzi dosyć chamsko mnie pocałował, ale po chwili pocałunek przeszedł w delikatniejszy. Nie chciało mi się bronić, więc zaczęłam odwzajemniać pocałunek. No cóż, całował lepiej od Kyle’a, to trzeba mu przyznać. Z uwolnieniem się wolałam zaczekać na lepszy moment. Shine mruknął, po czym ugryzł mnie w wargę i zatkał usta pocałunkiem. Noż by go jasna cholera... Dopiero wtedy się szarpnęłam, jednak jego usta skutecznie uniemożliwiły mi jakikolwiek protest słowny, a co do innych rzeczy... skutecznie mnie unieruchomił. Pocałunek był dość chamski i brutalny, ale generalnie nie przeszkadzało mi to. Szczerze mówiąc to było całkiem przyjemne, więc z pewnego rodzaju zadowoleniem odwzajemniałam pocałunki, pozwalając mu na tę chwilę dominacji. Nadal nade mną wisiał i mnie unieruchamiał, najwyraźniej wcale nie zamierzając mnie puścić. W pewnej chwili zdałam sobie sprawę, że wystarczy, że ugnę nogę w kolanie i chłopak dostanie w krocze. Mruknęłam cicho, zadowolona z tego faktu, jednak nic nie zrobiłam. W tym momencie do pokoju wbiegła małolata, zapalając przy okazji światło. By ją szlag!
-Shine!- zatrzymała się jak wryta.  Jej ubranie było zakurzone i w niektórych miejscach zakryte pajęczynami, a w dłoniach trzymała książkę. Na widok pozycji, w jakiej się znajdowaliśmy zrobiła dziwną minę.- O.... To nie przeszkadzam.- obróciła się na pięcie i czmychnęła, zamykając drzwi za sobą. Ot przynajmniej tyle.
Shine szybko się ode mnie oderwał, z dosyć zszokowaną miną. Roześmiałam się i usiadłam, po czym zebrałam się i zgasiłam światło. Miny zarówno tej smarkuli jak i Shine’a były piękne. Ych, to naprawdę było warte tej chwili uległości.
-To było warte jej miny. I twojej w zasadzie też.- chichotałam cicho. Shine wyglądał, jakby miał zawał, a potem również zaczął się śmiać. Wróciłam na fotel.
-Idę do niej.- i prawie że uciekł z pokoju.
Chichotałam cicho pod nosem i podniosłam książkę. Generalnie mogłam podsłuchać ich rozmowę, ale mi się nie chciało. Szkoda moich umiejętności na podsłuchiwanie takiego czegoś. Nie przestając chichotać wróciłam do czytania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz